USA pod rządami Donalda Trumpa | Protesty w USA: między oburzeniem a agonią
„Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem” – mówi 67-letni Michael Welch z Montclair w stanie New Jersey. Każdego 4 lipca Welch idzie ulicą, by pomachać uczestnikom parady. Ale „to pierwszy raz, kiedy zostaliśmy sprowokowani. To nie może się dobrze skończyć” – kręci głową.
Po raz pierwszy lokalna Partia Republikańska, zazwyczaj składająca się z garstki osób, przemaszerowała z ogromną platformą. Na transparentach widniał napis „Make Montclair Great Again”. Za transparentem szedł uśmiechnięty mężczyzna w krawacie, machając flagą z napisem „Trump 2028”. Prowokacja spotkała się z zaciekłym sprzeciwem w Montclair, gdzie tradycyjnie głosują Demokraci. „Nie dla Trumpa, nie dla królów, nie dla nazistów” – krzyczała kobieta w średnim wieku. Dwóch młodych mężczyzn blokowało drogę niosącemu flagę, z których jeden wyrwał mu flagę i rzucił ją na ziemię.
Ale trumpista się nie zniechęca. Po krótkim szturchnięciu dwaj chłopcy odchodzą, a mężczyzna chwyta flagę i nadal nią macha. „To niewiarygodne, co Republikanie odważyli się zrobić w dzisiejszych czasach” – narzeka Michael Welch. Polityczna prowokacja na ulicy w środku małego miasteczka zdominowanego przez Demokratów w Dniu Niepodległości – nikt tutaj nie pamięta niczego podobnego.
Scena w Montclair nie była odosobnionym incydentem. Podobne napięcia wybuchły w całym kraju 4 lipca, gdy w setkach miast wybuchły protesty przeciwko administracji Trumpa. Dzień ten zbiegł się z podpisaniem przez Trumpa „Wielkiej Pięknej Ustawy”. Ustawa ta jeszcze bardziej niszczy nieszczelną sieć zabezpieczeń społecznych. Przekierowuje ona środki na wsparcie najbardziej kontrowersyjnych projektów Trumpa, takich jak znaczne zwiększenie finansowania Służby Imigracyjnej i Celnej (ICE), która jest odpowiedzialna za wiele deportacji, z których niektóre są brutalne. W setkach miejsc, nawet tam, gdzie dominują Republikanie, ludzie dali wyraz swojemu niezadowoleniu w Dniu Niepodległości. Było to wyjątkowe, ponieważ Dzień Niepodległości jest zazwyczaj obchodzony apolitycznie. Partia Demokratyczna podporządkowała się temu. Jej dotychczasowa reakcja była raczej powściągliwa w obliczu autorytarnej restrukturyzacji rządu, podczas gdy ruchy oddolne często wychodzą na ulice w gniewie.
„No Kings” to punkt zwrotnyLipcowe protesty były jedynie kolejnym punktem kulminacyjnym ruchu, który już kilka tygodni wcześniej przeszedł do historii demonstracjami „No Kings” 14 czerwca – w 79. urodziny Trumpa. Protesty odbyły się w całych Stanach Zjednoczonych. Szacuje się, że w ponad 2300 miejscowościach zgromadziło się 10 milionów osób. Socjolog Branco Marketic określił 14 czerwca jako „przełomowy moment” w lewicowym magazynie „Jacobin”.
Okres depresji opozycji, trwający od zwycięstwa Trumpa w wyborach w listopadzie 2024 roku, dobiegł zatem końca. Świadczy o tym nie tylko liczba demonstrantów, ale także ich zasięg. Protesty nie ograniczały się bynajmniej do dużych, gęsto zaludnionych miast; dotarły również głęboko na terytorium Trumpa . Nawet tam, gdzie zwolennicy Republikanów grozili przemocą, demonstranci nie dali się zastraszyć, jak na Florydzie, w Teksasie czy na Alasce.
Ponieważ ustawa „Big Beautiful Bill” jest jedną z najbardziej niepopularnych w historii Stanów Zjednoczonych, Demokraci mają nadzieję, że Republikanie zostaną ukarani w nadchodzących wyborach uzupełniających.
Szczytowi protestów, który miał miejsce 14 czerwca, towarzyszyły szeroko zakrojone, oddolne mobilizacje niezależne od Partii Demokratycznej. Zaczęło się od internetowej grupy o nazwie „50501”, będącej akronimem pierwotnego pomysłu zorganizowania 50 protestów w 50 stanach w ciągu jednego dnia. Pomysł rozwinął się na platformie internetowej Reddit kilka dni po inauguracji Trumpa pod koniec stycznia.
W pierwszym proteście na początku lutego wzięło udział 72 000 osób, a nieco więcej w drugim, w połowie miesiąca („Dzień Nie Moich Prezydentów”). Grupa ta współpracowała następnie z „Political Revolution”, grupą założoną w 2016 roku na potrzeby kampanii Berniego Sandersa. Członkowie ruchu pomogli zorganizować protesty „Hands Off” 5 kwietnia 2025 roku. Odbyły się one już w 1200 lokalizacjach. Według szacunków wzięło w nich udział ponad 5 milionów Amerykanów. Podobna liczba osób wyszła na ulice dwa tygodnie później, 19 kwietnia, a – z mniejszym udziałem – 1 maja. Następnie nastąpił wstępny punkt kulminacyjny protestów: Dzień „Bez Królów”.
Indivisible pociąga za sznurkiAle ten sukces nie był spontaniczny – był wynikiem wieloletniej pracy organizacyjnej. Siłą napędową tej ogólnokrajowej mobilizacji jest Indivisible, oddolny ruch z centralą w Waszyngtonie i tysiącami oddziałów w miastach i miasteczkach w całych Stanach Zjednoczonych. Organizacja została założona dziewięć lat temu, wkrótce po pierwszym zwycięstwie Trumpa w wyborach.
Małżeństwo Ezra Levine i Leah Greenberg pracowało dla niezadowolonych członków Kongresu. Byli współautorami artykułu, w którym rekomendowali postępowym politykom przyjęcie niektórych taktyk skrajnie prawicowego ruchu Tea Party, który niegdyś wywierał ogromną presję na przesunięcie Partii Republikańskiej na prawo. Argumentowali, że tę strategię należy zastosować wobec Demokratów i wpłynęła ona na ich własnych członków Kongresu. Głos Indivisible jest teraz słyszalny; stał się on filarem opozycji.
W biuletynie e-mailowym wysłanym po udanej mobilizacji „Bez Królów” 14 czerwca, inicjatywa wezwała do stworzenia „szeroko zakrojonego ruchu mającego na celu przeciwstawienie się programowi Trumpa”. Dzięki napływowi darowizn od Dnia „Bez Królów”, milion osób zostanie przeszkolonych w zakresie organizacji ruchu, aby wywierać presję na urzędujących demokratów, aby sprzeciwiali się polityce Trumpa, zamiast się jej poddawać.
Podczas swoich cotygodniowych konferencji online, które odbywają się w każdy czwartek, Levine i Greenberg opowiadają się za kampanią skupioną na obywatelskim nieposłuszeństwie wobec agencji ICE, którą nazywają amerykańskim „Gestapo”. Ich argumentacja: drastyczny program oszczędnościowy zawarty w najnowszej ustawie podatkowej Kongresu wejdzie w życie dopiero po przyszłorocznych wyborach uzupełniających, ale 37,5 miliarda dolarów przeznaczonych na ICE i represyjny aparat państwowy już daje o sobie znać. Nie ma czasu na długie oczekiwanie na ewentualne zwycięstwo Demokratów w wyborach uzupełniających za 16 miesięcy.
Wahający się DemokraciTa niecierpliwość stoi w ostrym kontraście ze stanowiskiem kierownictwa Partii Demokratycznej, które trzyma się strategii stagnacji, nawet jeśli wywołuje to narastające niepokoje wśród zwykłych ludzi. Ponieważ „Wielka Piękna Ustawa” jest jednym z najbardziej niepopularnych aktów prawnych w historii Stanów Zjednoczonych, partia ma nadzieję, że Republikanie zostaną ukarani w nadchodzących wyborach uzupełniających. „Republikanie stracą większość w 2026 roku, a powodem tego będzie ta wielka, brzydka ustawa” – czytamy w wewnętrznym memorandum partii.
To samouspokajanie wpisuje się w szeroko komentowaną maksymę byłego doradcy Clintona, Jamesa Carville'a. W lutym ostrzegał on Demokratów w „New York Timesie” przed konfrontacyjnym podejściem do Trumpa i wezwał do „taktycznej pauzy”, aby ujawnić wewnętrzne podziały w Partii Republikańskiej. Bez lidera i bez władzy w rządzie i parlamencie, strategicznie mądrzej byłoby, gdyby Demokraci zachowali milczenie – „ustąpili i udawali martwych”, powiedział poważnie Carville.
Ale nie wszyscy Demokraci są gotowi zaakceptować tę bierność. Krytyka ich własnej partii staje się coraz głośniejsza – częściowo podsycana debatą wywołaną przez bestseller. Dlaczego miasta rządzone przez Demokratów, takie jak Nowy Jork, Chicago czy San Francisco, nie potrafią opanować swoich problemów mieszkaniowych? – pytają autorzy szeroko komentowanej książki „Abundance”, która znalazła się na szczycie listy bestsellerów „New York Timesa”.
Autorzy Ezra Klein i Terek Thompson wzywają do odejścia od regulacji państwowych na rzecz państwa „produktywnego”, które zapewnia „obfitość”: więcej mieszkań, infrastruktury, energii i zdolności państwa do działania. Postępowa polityka musi przestać koncentrować się wyłącznie na walce o dystrybucję, ale także na zwiększaniu podaży – budować więcej, produkować więcej, umożliwiać więcej.
Krytyka lewicy: Argument Kleina i Thompsona jest technokratyczny i ślepy na podziały klasowe i władzę. Jaki sens ma „budowanie większej ilości”, skoro mieszkania buduje się z myślą o rynku? Jaki sens ma więcej zielonej energii, skoro korzystają na niej tylko korporacje? Gospodarstwa domowe o niskich dochodach nie odniosłyby z niej żadnych korzyści. I co oznacza „obfitość” w kraju, w którym miliony ludzi nie mają dostępu do opieki zdrowotnej ani płacy wystarczającej na utrzymanie? Te fundamentalne pytania napędzają strategiczną debatę Demokratów.
Walid Shahid, współprzewodniczący postępowej opozycji w Partii Demokratycznej i doradca lewicowej kongresmenki Alexandrii Ocasio-Cortez oraz kandydata na burmistrza Nowego Jorku Zohrana Mamdaniego, trafnie napisał o debacie o obfitości w magazynie „The Nation”: lewicowy populizm bez władzy to teatr. Technokracja bez redystrybucji to kapitulacja. „Pierwszy z nich jedynie diagnozuje kryzys. Drugi dostarcza narzędzi, których nikt nie potrafi wykorzystać”. Demokraci muszą połączyć oba te elementy: nazwać niszczycieli demokracji po imieniu i przejąć władzę, aby ich powstrzymać. W przeciwnym razie partia nie rozwiąże problemów, a jedynie będzie zarządzać własnym upadkiem.
nd-aktuell