Uzasadnienie prawa stanowego lub międzynarodowego: Niemcy potrzebują nowej kultury pamięci

Kiedy żydowsko-amerykańska literaturoznawczyni Stefanie Engelstein broniła zasadności hasła „Uwolnić Palestynę od niemieckiej winy” podczas wydarzenia w Niemczech kilka tygodni temu, spotkała się ze znacznym niezrozumieniem. Jej wystąpienie poruszyło jednak kluczowy punkt obecnego dyskursu niemieckiego: jakie wnioski można wyciągnąć z nazistowskich zbrodni dla współczesności i jak te wnioski kształtują postrzeganie wojny w Strefie Gazy? Engelstein argumentowała, że niemiecka kultura pamięci, w swojej obecnej formie, prowadzi do skrajnie selektywnej perspektywy, która uniemożliwia obiektywny i zniuansowany ogląd bieżących wydarzeń. W świetle komunikacji politycznej i relacji medialnych pojawia się pytanie, czy to stwierdzenie jest nietrafne i czy Engelstein ma rację.
Jest to wyraźnie widoczne w stanowisku Niemiec w polityce zagranicznej. Podczas gdy 28 państw wezwało do natychmiastowego zakończenia wojny w Strefie Gazy i skrytykowało rząd Izraela we wspólnym oświadczeniu, Niemcy po raz kolejny wstrzymały się z odpowiedzią. Szybko powołują się na swoją tak zwaną historyczną odpowiedzialność wobec Izraela i narzuconą sobie rację stanu. Co jednak, jeśli ta racja stanu jest sprzeczna z prawem międzynarodowym? Przecież prawo międzynarodowe również jest lekcją wyciągniętą z II wojny światowej, będącej konsekwencją Holokaustu i zbrodni przeciwko ludzkości popełnionych przez reżim nazistowski.
Zwłaszcza w ostatnich tygodniach, kiedy Niemcy zajęły tak słabe stanowisko wobec działalności Międzynarodowego Trybunału Karnego – instytucji powołanej właśnie ze względu na historię Niemiec – wielu prawników zadawało sobie pytanie: Co jest ważniejsze? Racja stanu czy prawo międzynarodowe? Jaka jest prawdziwa odpowiedzialność historyczna?
Choć wielu próbuje pogodzić te dwie kwestie, ja opowiadam się za fundamentalną zmianą paradygmatu: Niemcy nie ponoszą historycznej odpowiedzialności za państwo. Niemcy ponoszą historyczną odpowiedzialność za przestrzeganie praw człowieka i prawa międzynarodowego.
Holokaust był jedną z największych zbrodni przeciwko ludzkości w historii. Miliony Żydów zostały systematycznie zamordowane. Ale nie tylko oni: prześladowano również Sinti i Romów, osoby niepełnosprawne i ludność słowiańską. Pod rządami ideologii narodowego socjalizmu, która zniesławiała Słowian jako „podludzi”, w Związku Radzieckim zamordowano około 27 milionów ludzi. Czyż, kierując się logiką racji stanu, nie należy wywodzić z tego również konkretnej historycznej odpowiedzialności wobec Rosji – jak trafnie ujął to żydowski politolog Norman Finkelstein?
Jak daleko zatem należy się posunąć? Czy należy sformułować odrębną formę odpowiedzialności historycznej dla każdej indywidualnej grupy ofiar? Czy nie potrzeba innego, uniwersalnego podejścia?
Zwłaszcza w przypadku pojedynczej, negatywnie unikalnej zbrodni, takiej jak Holokaust, pojawia się pytanie: Czy musimy z niej również wyciągnąć jedną lekcję? Czy nie byłoby sensowniej sformułować tę lekcję uniwersalnie, dla wszystkich ludzi, we wszystkich kontekstach? Jeśli skupimy się wyłącznie na poszczególnych grupach, istnieje ryzyko, że pominiemy inne ofiary. Że zaakceptujemy naruszenia praw człowieka, ponieważ skupiamy się zbyt mocno na pojedynczej, specyficznie historycznej interpretacji. Czy powinniśmy zatem czekać za każdym razem, aż dana grupa ponownie stanie się pojedynczą ofiarą? Czy nie byłoby rozsądniej wyprowadzić ogólny standard praw człowieka z naszej historii, aby nikt więcej nie musiał cierpieć z powodu ucisku, wysiedleń lub wojny? Uniwersalność obejmuje pojedyncze prawa człowieka, ale jednostkowość nie uniwersalne. Ochrona życia żydowskiego jest częścią uniwersalnych praw człowieka. Z drugiej strony, każdy, kto wiąże tę ochronę wyłącznie z Izraelem, odchodzi od uniwersalności.
Jak problematyczna może być ta osobliwość, jest szczególnie widoczna w przypadku Niemiec. Jak podkreśla ekspert prawa międzynarodowego Kai Ambos, nasze demokratyczne państwo, z jego koncepcją racji stanu , opiera się na autorytarnej koncepcji, sięgającej teorii władzy Machiavellego. To autorytarne dziedzictwo przesłania nam fundamentalne zasady naszej demokracji: powszechne prawa człowieka i równość wobec prawa.
Autorytarna racja stanu tak bardzo przyćmiła naszą lojalność wobec prawa międzynarodowego, że przez prawie dwa lata biernie tolerowaliśmy najpoważniejsze zbrodnie wojenne w Strefie Gazy. Zaślepieni ideą racji stanu, obserwujemy ataki, delegitymizację i sabotaż Międzynarodowego Trybunału Karnego – powołanego właśnie ze względu na nasze historyczne zbrodnie. Prokurator Generalny jest zagrożony, jego rodzina zastraszana, a Niemcy milczą.
Zgodnie z autorytarnym charakterem racji stanu, Niemcy wzmacniają w ten sposób siły autorytarne, takie jak skrajnie prawicowy rząd Izraela. W ten sposób osiągamy dokładnie odwrotny skutek niż ten, który zakładała odpowiedzialność historyczna: zamiast zwalczać faszyzm, zachęcamy do niego.
Czyniąc to, pomijamy zmiany zachodzące w społeczeństwie: Niemcy od dawna są społeczeństwem postmigracyjnym, w którym prawie 30 procent populacji ma pochodzenie migracyjne. Wielu z tych ludzi nie potrafi utożsamić się z wyłącznie narodową kulturą pamięci. Nie tylko dlatego, że ich rodziny nie były częścią państwa nazistowskiego ani sprawcami, ale także dlatego, że wielu z nich lub ich krewnych doświadczyło wojny, przemocy lub wysiedleń. Dla nich zbrodnie i zbiorowa trauma nie są wyłącznie związane z historią Niemiec, ale stanowią doświadczenie uniwersalne. W zróżnicowanym społeczeństwie tak różnorodne wspomnienia przemocy i niesprawiedliwości zderzają się ze sobą; to wyzwanie, ale także szansa na bardziej otwartą, inkluzywną kulturę pamięci. Dlatego potrzebny jest powszechny, oparty na prawach człowieka, dostęp do historii, odpowiedzialności i polityki, a nie ekskluzywna kultura pamięci, która obejmuje jednych i pomija innych.
Jeśli zabraknie tego uniwersalnego podejścia, stanie się dokładnie to, czego obecnie doświadczamy: niemieccy politycy potępią, ale nie podejmą działań. Fakt, że za słowami nie idą czyny, wynika również z kultury pamięci, która pamięta wybiórczo i ignoruje uniwersalne standardy. Każdy, kto powołuje się na prawo międzynarodowe i krytykuje Izrael, musi obawiać się oszczerstwa jako antysemita ze strony osób takich jak Philipp Peyman Engel, redaktor naczelny „Jewish General”, historyk Michael Wolffsohn czy ambasador Izraela Ron Prosor.
Tacy ludzie nie zdają sobie nawet sprawy, jak bardzo rozmywają pojęcie antysemityzmu swoim nadużywanym odwoływaniem się do racji stanu , osiągając w ten sposób dokładnie odwrotny skutek niż ten, którego naprawdę chcą: ochronę życia Żydów.
Jeśli naprawdę chcemy lepiej chronić Żydów, jeśli naprawdę chcemy chronić uciśnionych, musimy uwolnić się od ekskluzywnej kultury pamięci. „Nigdy więcej” musi dotyczyć wszystkich.
Racja stanu czy prawo międzynarodowe – te dwie rzeczy razem nie działają. Niemcy muszą wybrać jedną.
Masz jakieś uwagi? Napisz do nas! [email protected]
Berliner-zeitung