Podważanie trwających śledztw USA najwyraźniej nie spędza Marco Rubio snu z powiek
Bawiliśmy się świetnie z Marco Rubio, Niesamowicie Kurczącym się Polakiem, jeszcze zanim został sekretarzem stanu. Teraz jednak, z „Washington Post”, dowiadujemy się, że dusza Rubia kurczy się jeszcze szybciej niż jego perspektywy polityczne.
Na kilka dni przed deportacją przez administrację Trumpa setek wenezuelskich imigrantów do niesławnego więzienia w Salwadorze, prezydent tego kraju zażądał czegoś dla siebie: powrotu dziewięciu przywódców gangu MS-13 przetrzymywanych przez USA. Sekretarz stanu Marco Rubio, w rozmowie telefonicznej z 13 marca z prezydentem Salwadoru Nayibem Bukele, obiecał, że prośba zostanie spełniona, według urzędników zaznajomionych z rozmową. Ale była jedna przeszkoda: niektórzy z członków MS-13, których szukał Bukele, byli „informatorami” pod ochroną rządu USA, powiedział mu Rubio. Aby deportować ich do Salwadoru, prokurator generalna Pam Bondi musiałaby zerwać umowy Departamentu Sprawiedliwości z tymi ludźmi, powiedział Rubio. Zapewnił Bukele, że Bondi dokończy ten proces, a Waszyngton wyda przywódców MS-13.
Polityka zagraniczna!
Jak poinformowali urzędnicy, umowa ta umożliwiłaby Bukele przejęcie kontroli nad osobami, które groziły ujawnieniem domniemanych porozumień jego rządu z MS-13, mających na celu osiągnięcie historycznego spadku przemocy w Salwadorze. Prezydent Salwadoru uznał powrót informatorów za kluczowy dla zachowania swojej reputacji osoby bezkompromisowej w walce z przestępczością. Był to również kluczowy krok w utrudnianiu toczącego się śledztwa USA w sprawie powiązań jego rządu z MS-13, gangiem znanym z aktów przemocy w Stanach Zjednoczonych i innych krajach.
Czyli podważanie federalnego śledztwa jest teraz jednym z obowiązków sekretarzy stanu? Naprawdę trudno za tym nadążyć. Poza tym ten akapit jest po prostu piękny.
Transakcja, którą wynegocjował Rubio, pomogła zarówno Trumpowi, jak i Bukele uporać się z problemami stanowiącymi podstawę ich politycznej dominacji. Trump, który w kampanii wyborczej promował uwolnienie kraju od nielegalnych imigrantów, potrzebował zagranicznego partnera, który przyjmie deportowanych bez względu na ich narodowość czy względy prawne.
Ach, te uciążliwe „względy prawne”, które kiedyś nazywaliśmy „prawami”. Oczywiście, Marco Rubio nazywaliśmy człowiekiem zasad.
esquire