Wetzel: To nowe zasady, ta sama stara gra w NCAA o wynagrodzeniu sportowców

W 2004 roku Bob Knight, nieżyjący już trener koszykówki, członek Galerii Sław, wygłosił przemówienie w National Press Club w Waszyngtonie. Chciał w nim zwrócić uwagę na uzależnienie NCAA od wprowadzania skomplikowanych zasad.
Przyniósł kilka rekwizytów.
Jednym z nich była kopia Konstytucji Stanów Zjednoczonych, wszystko starannie wydrukowane na 15 stronach. Drugim był podręcznik NCAA Division I, gruby i w twardej oprawie, który celowo rzucił na stół. W środku znajdowały się tysiące statutów, podzbiorów i diagramów.
„To właśnie jest złe w sporcie akademickim” – powiedział Knight.
Uwaga Knighta była trafna, choć uczciwie mówiąc, jedynym powodem, dla którego jej podręcznik osiągnął takie ekstrema, było to, że trenerzy, zawodnicy, promotorzy, administratorzy, a nawet firmy obuwnicze nieustannie łamali lub znajdowali obejścia niemal każdej zasady, jaką kiedykolwiek wprowadziła. Dodatki i adaptacje były zawsze potrzebne.
Najprostsze koncepcje – gracze mogą otrzymywać jedynie czesne, zakwaterowanie i wyżywienie – nie miały szans w starciu z mechanizmami kapitalizmu, w którym twoją wartością jest to, ile ktoś ci zapłaci.
„Dziewięć na dziesięć szkół oszukuje” – zażartował kiedyś inny nieżyjący już, wspaniały trener koszykówki, Jerry Tarkanian. „Druga jest na ostatnim miejscu”.
Sport akademicki powraca do gry w kręgu dyscyplin sportowych po krótkiej przerwie, podczas której nazwisko, wizerunek i podobieństwo pozwalały darczyńcom wynagradzać graczy i rekrutów według własnego uznania.
W sporcie uniwersyteckim zjawisko to zostało nazwane „Dzikim, Dzikim Zachodem”, chociaż tak naprawdę chodziło tylko o działania ponad tabelą, które od pokoleń miały miejsce.
W zeszły piątek Claudia Wilken, sędzia federalny w Kalifornii, zatwierdziła tzw. ugodę Izby Reprezentantów, rozpoczynając nową erę nawiązującą do przeszłości.
Umowa pozwala szkołom na bezpośredni podział przychodów ze swoimi sportowcami, ale próbuje nałożyć limit na ogólne wypłaty (20,5 miliona dolarów dla całej szkoły), nie czyni zawodników pracownikami uniwersytetu i uruchamia skomplikowany system mający na celu ustalenie, czym jest prawdziwa umowa NIL (pomyśl o Caitlin Clark reprezentującej State Farm, a nie o milionie dolarów w zamian za kilka postów w mediach społecznościowych).
W teorii nie jest to najgorsza koncepcja (chyba że jesteś zwolennikiem wolnego rynku). W praktyce jednak mamy dziesiątki lat historii sportu uniwersyteckiego, która sugeruje, że ludzie bardzo mało prawdopodobne, aby przestrzegali zasad. Jakichkolwiek zasad.
„Myślę, że [egzekwowanie] będzie bardzo trudne” – powiedział w marcu trener koszykówki z Kansas, Bill Self.
Otwarty rynek NIL w ostatnich latach był szokiem dla systemu tych w sportach uniwersyteckich, którzy przyjęli coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego dzięki temu ogromnemu podręcznikowi. Mogli go nienawidzić, ale z drugiej strony, przynajmniej był.
„Byliśmy w nieuregulowanym środowisku, bez żadnych zasad i egzekwowania” – powiedział w poniedziałek komisarz ACC Jim Phillips.
To prawda, z wyjątkiem równowagi konkurencyjnej, która faktycznie wyrównała się w erze otwartego NIL – z pewnością w futbolu i koszykówce męskiej, gdzie więcej drużyn z większej liczby miejsc było w stanie wystawić pretendentów do mistrzostwa kraju. Talenty, przynajmniej wśród 50 najlepszych szkół, rozproszyły się. Geografia, historia „niebieskiej krwi” i preferowany status firmy obuwniczej nie wydawały się już mieć aż tak dużego znaczenia.
Jeśli nic innego, to wiele z tego było na widoku. Nie było już fałszywych czapek. Nie było już pakowaczy ani samochodów w imieniu babci, ani dyrektorów Adidasa zatrzymanych przez FBI.
„Nie chcę, żeby to się skończyło tym, że schowają to z powrotem pod stołem” – powiedział trener koszykówki Houston Kelvin Sampson w marcu dla ESPN. „Zachowajmy wszystko na wierzchu. Zachowajmy wszystko na stole”.
Przy otwartym NIL nie było już udawania. Jeśli ktoś związany z Texas Tech uważał, że miotaczka softballu jest warta 1,2 miliona dolarów rocznie, niech tak będzie. Tyle była warta. Dobrze dla niej.
Próba powiedzenia czegoś innego jest sprzeczna z zasadami biznesowymi i naturą człowieka. Czym jest wartość, zwłaszcza gdy sportowcy pozostają uznawani za studentów, a nie pracowników na mocy wiążących umów? Czy to wytrzyma wyzwania prawne?
Czy trenerzy i kibice zaakceptują słabsze składy, ponieważ osiągnęli „limit płacowy”? Czy ci, którzy tego nie zrobią i zostaną oskarżeni o oszustwo, po prostu się poddadzą i zgodzą się na nowy, rzekomo usprawniony system egzekwowania? Czy też wszyscy będą prawnikami, zjednoczą się wokół trenera i będą walczyć do gorzkiego końca, wyjąc o niesprawiedliwości, jak zawsze?
Czy nowy bałagan to po prostu stary bałagan w nowym opakowaniu?
„Nasze szkoły chcą zasad, a my je zapewniamy i będziemy się nimi kierować” — powiedział komisarz Big 12 Brett Yormark. „Jeśli złamiesz te zasady, konsekwencje będą karne”.
Liderzy sportów uniwersyteckich zdają się liczyć na to, że wszyscy po prostu zgodzą się tym razem nie łamać zasad. Tymczasem niemal każdy trener w kraju oferuje anonimowe cytaty sugerujące wątpliwości.
„Siedziałem w salach konferencyjnych z każdą z grup naszych trenerów” – powiedział komisarz SEC Greg Sankey. „I zapytałem... 'Jeśli chcesz nieuregulowanego, otwartego systemu, po prostu podnieś rękę i daj mi znać.' I uniwersalna odpowiedź brzmi: 'Nie, chcemy nadzoru, chcemy barier ochronnych, chcemy struktury.'
„Ci ludzie nie mają luksusu, żeby po prostu powiedzieć to w salach konferencyjnych, kropka” – powiedział Sankey. „Nie mają luksusu, żeby być anonimowymi źródłami. Mają obowiązek sprawić, żeby to, o co prosili, to, o co prosili, zadziałało”.
Może. Ale, naprawdę? To, co brzmi dobrze koncepcyjnie, jest inne, gdy przydarza się tobie.
Wartość gracza, który potrafi odnieść zwycięstwo, jest znaczna, wręcz niemierzalna. Trenerzy utrzymują lukratywne posady. Szkoły pławią się w przychodach, rozgłosie i aplikacjach nowych studentów. Absolwenci odczuwają niemierzalną radość ze zwycięstwa, która może przewyższyć wszelkie praktyczne rozsądki finansowe.
Ponieważ NIL nadal istnieje, kolektywy boosterów nadal działają, a gracze nadal mogą mieć agentów i marketingowców, ścieżki do dodatkowych wynagrodzeń poza zatwierdzonymi kwotami lub strukturą są niemal nieograniczone. Jeśli NCAA nie mogła wcześniej kontrolować dodatkowych świadczeń, to teraz wydaje się to niemożliwe.
„To nie będzie idealne” – przyznał Phillips z ACC. „Ale jesteśmy zobowiązani do postępu: nauki, adaptacji, wzmocnienia modelu w celu wspierania i ochrony sportu akademickiego”.
Tak właśnie podręcznik NCAA stał się kiedyś tak wielki. Oto znów jesteśmy; era deregulacji dobiegła końca. Nowe zasady. Ta sama gra.
espn