Konieczne jest, aby mniejszości miały miejsce w Kongresie

Reforma systemu wyborczego ogłoszona przez prezydent Claudię Sheinbaum Pardo oznaczałaby „powrót do jednej partii” i cofnęłaby kraj o kilka dekad, zgodzili się Germán Pérez Fernández del Castillo i Víctor Alarcón Olguín.
„To zupełnie oczywiste; to powrót do jednej partii, do lat 40. XX wieku, ponieważ ustawa z 1946 r. jest w istocie podobna do obecnej propozycji, gdyż nie było licznych (ustawodawców), a wszelka reprezentacja została unieważniona przez większość” – powiedział Pérez Fernández del Castillo, ekspert UNAM ds. polityki i wyborów.
„Od 1946 roku do chwili obecnej podejmowano reformy i działania, których kulminacją był konkurencyjny system partyjny, umożliwiający zmianę władzy i oznaczający, że władza wykonawcza nie mogła robić, co chciała, jak król, lecz musiała negocjować z różnymi siłami politycznymi”.
Dla Alarcóna Olguína, eksperta UAM ds. partii politycznych, zmiany, które ma promować rząd federalny, oznaczałyby „powrót do systemu, który cofa nas nawet do stanu z 1964 roku (…). Posiadanie wyłącznie deputowanych większościowych (federalnych) wydawałoby mi się ogromnym krokiem wstecz”.
„Powrót do czasów, gdy istniała nie tylko hegemoniczna, niemal monopartyjna partia – a myślę, że właśnie dlatego obawy dotyczą nie tylko partii opozycyjnych, ale nawet dwóch partii tworzących obecną koalicję rządzącą, PT i PVEM – daje wyobrażenie o tym, jaki może być niezamierzony skutek obecnego systemu, w którym tak bardzo brakuje pluralizmu”.
„Nasz obecny system, który funkcjonuje od nieco ponad 30 lat, umożliwił płynną zmianę reprezentacji”.
Propozycje
Obaj eksperci wypowiedzieli się przeciwko wyeliminowaniu 200 deputowanych federalnych i 32 senatorów z systemu reprezentacji proporcjonalnej, zmniejszeniu publicznego finansowania partii politycznych oraz wybieraniu radnych wyborczych w głosowaniu powszechnym, co po raz pierwszy w historii stało się możliwe w czerwcu ubiegłego roku w przypadku sędziów wyborczych.
Pérez Fernández del Castillo zaproponował, aby Izba Deputowanych składała się z 250 ustawodawców, wybieranych bezpośrednio w wyborach i posiadających względną większość, oraz takiej samej liczby przedstawicieli wieloimiennych, aby osiągnąć „rzeczywistą reprezentację woli obywateli” w Kongresie Unii.
„Nie chodzi o wzmocnienie partii politycznych; to był błędny argument reformy z 1963 roku. Reprezentacja musi być realna”.
Alarcón Olguín uważał, że proponowana reforma nie będzie wymagała modyfikacji obecnej liczby i składu deputowanych federalnych (300 okręgów jednomandatowych i 200 okręgów wielomandatowych) oraz senatorów (96 okręgów jednomandatowych i 32 okręgi wielomandatowe), lecz jedynie wzoru przydzielania okręgów wielomandatowych.
„Naprawdę należy przeanalizować formułę integrującą większość i mniejszość, która wywołała kontrowersje dotyczące nadreprezentacji i niedoreprezentacji. To formuła matematyczna, ale wiąże się ona z innym aspektem systemu wyborczego, który obowiązuje od 1996 roku. To jest druga kwestia: słynne osiem punktów procentowych (klauzula rządów), które jedna partia ma nad drugą” – wyjaśnił.
Warto wspomnieć, że wraz z nowym składem Kongresu Unii we wrześniu 2024 r. partie opozycyjne oskarżyły Morenę i jej sojuszników o nadreprezentację, ponieważ obliczenia dotyczące przydzielania parlamentarzystów wieloimiennych są dokonywane przez partię, a nie przez koalicję. Reforma ta, jak oskarżyła partia rządząca, została promowana przez PAN w 2008 r.
„Deputowani partyjni”, wprowadzeni wraz z reformą wyborczą z 1964 roku, są prekursorami reprezentacji proporcjonalnej, czyli wieloimiennych deputowanych federalnych, które pojawiły się wraz z reformą wyborczą z 1977 roku. Od tego czasu Izba Niższa składa się z 300 deputowanych większościowych i 100 deputowanych wieloimiennych. Zmiany prawne z 1988 roku zwiększyły liczbę deputowanych wieloimiennych do 200, a od 1996 roku Kongres Unii składa się z 300 deputowanych większościowych i 200 deputowanych wieloimiennych, a Izba Wyższa z 96 senatorów większościowych i 32 deputowanych wieloimiennych.
Droga demokracja
Odnosząc się do możliwości zmniejszenia o połowę publicznego finansowania partii politycznych, ekspert UNAM stwierdził, że pozostawiłoby je to „praktycznie bezbronnymi (...) Demokracja jest droga i musi być droga”.
„Dzięki reformie wyborczej z 1977 r. partie polityczne stały się podmiotami interesu publicznego, co umożliwiło ich finansowanie ze środków publicznych”.
W tym kontekście wykładowca UAM ostrzegał, że jeśli finansowanie publiczne będzie ograniczone, partie polityczne będą miały bardzo mało możliwości komunikowania się i rozwoju.
„Właśnie na tym polega wartość finansowania publicznego. Właśnie dlatego proces zainicjowany w 1977 roku miał na celu zapewnienie większej równości. Problem jest wręcz odwrotny: jak możemy wzmocnić wartość finansowania publicznego, ale jednocześnie zapewnić odpowiedni nadzór, a tym samym stworzyć zabezpieczenia, aby kampanie wyborcze nie były infiltrowane przez zorganizowaną przestępczość lub inne podmioty, które mogłyby nielegalnie finansować, a nawet sprzeniewierzać środki innych podmiotów z przestrzeni publicznej, co mogłoby doprowadzić do defraudacji zasobów przez gubernatorów i ustawodawców, tworząc warunki konkurencji z ugruntowaną pozycją”.
Eleconomista