Kto będzie reprezentował mniejszości bez pluris?

Aby zaoszczędzić pieniądze i uprościć system wyborczy, prezydent Claudia Sheinbaum proponuje zniesienie proporcjonalnej reprezentacji przedstawicieli. Jej propozycja radykalnie zmieniłaby jednak skład Izby Deputowanych i dałaby Morenie jeszcze większą władzę.
Wybory wieloimienne pojawiły się w 1963 roku, kiedy powołano „posłów partyjnych”, którzy mieli reprezentować mniejszości i opozycję, która do tej pory miała zaledwie symboliczną obecność. Wszystkie mandaty uzyskano względną większością głosów, co dało PRI pełną kontrolę nad Izbą. Dzięki reformie PAN oraz nieistniejące już PPS i PARM (obie partie będące pachołkami PRI) mogły wejść do Kongresu bez wygrywania w okręgach.
Reforma polityczna z 1977 roku zastąpiła reprezentację partyjną proporcjonalną: 100 przedstawicieli wieloimiennych, którą w 1986 roku zwiększono do 200. Od tego czasu skorzystały na tym niemal wszystkie partie: niektóre się rozwinęły, inne przetrwały, a kilka zdołało zniknąć. W ostatnich dekadach niektóre partie wykorzystały tę szansę lepiej niż inne.
Morena, PT, PVEM, MC i PAN – wszystkie te partie doskonale wiedzą, jak wykorzystać ten mechanizm. Morena zadebiutowała w 2015 roku, wygrywając 25 wyborów wieloimiennych, co dało jej trzecią pozycję co do wielkości siły politycznej, a po objęciu władzy wykorzystywała je do wzmocnienia większości i obsadzenia kluczowych stanowisk bez konieczności głosowania obywateli. PT polegała na nich, aby utrzymać się przy życiu; dla PVEM, która rzadko wygrywa w więcej niż kilkunastu okręgach, wybory wieloimienne są głównym źródłem mandatów; MC rozszerzyła dzięki nim swoją obecność w kraju; a PAN przez dekady wykorzystywała je do pomnażania swojego elektoratu, odnosząc niewiele zwycięstw w okręgach, co pozwoliło jej rozwinąć się jako opozycja i zdobyć prezydenturę w 2000 roku. Największym przegranym okazała się PRI, która z dominującej partii stała się partią mniejszościową.
Aby przeforsować swoją propozycję, prezydent powołuje się – nie mówiąc o tym – na dyskredytację pluris, czyli zazwyczaj wybitnych liderów lub aktywistów, którzy zdobywają mandat bez kampanii, a następnie zajmują kluczowe stanowiska w Izbie. Aby temu zapobiec, nie trzeba ich eliminować, lecz reformować artykuł 54 Konstytucji i Ustawę Organiczną Kongresu, tak aby prezydencje Rady Dyrektorów, Rady Koordynacji Politycznej i komisji legislacyjnych sprawowali wyłącznie posłowie posiadający względną większość.
Czy sytuacja uległaby zmianie, gdyby posłowie z izb plenarnych zostali wyeliminowani? Niewiele, jeśli przeanalizujemy wyniki ostatnich wyborów. Gdyby w 2024 roku posłowie byli wybierani jedynie większością względną, skład Izby przedstawiałby się następująco: Morena – 176 zamiast 253; PAN – 31 zamiast 71; PRI – 11 zamiast 37; PVEM – 44 zamiast 62; PT – 36 zamiast 49; i MC – 1 zamiast 27. Przy takiej liczbie głosów Morena i jej sojusznicy mieliby bezwzględną większość, aby zatwierdzić reformy konstytucyjne bez konieczności negocjacji z opozycją.
Jednak wyeliminowanie pluris oznaczałoby pozostawienie milionów obywateli, którzy nie głosowaliby na partię dominującą, bez reprezentacji, a Meksyk powróciłby do ery izby kontrolowanej przez jedną partię. Nie byłby to byle jaki powrót: nastąpiłby on w kraju z mniejszą liczbą mechanizmów kontroli i równowagi, z autonomią instytucji wyborczych, gdzie prawdopodobnie przetrwałyby jedynie PAN i PRI jako partie opozycyjne, choć nikt nie potrafi powiedzieć, jak długo jeszcze.
Facebook: Eduardo J. Ruiz-Healy
Instagram: ruizhealy
Strona internetowa: ruizhealytimes.com
Eleconomista