Była szefowa MSZ Hiszpanii: Wobec ceł Donalda Trumpa bądźmy twardzi
Jeśli spojrzeć na liczbę krajów, które pukają do naszych drzwi, widać dużą chęć dołączenia do UE. Nie sądzę więc, byśmy byli przegrani. Fakt, że USA szczególnie celują w UE, pokazuje też, iż postrzegają Europę jako groźnego – że tak powiem – rywala.
Jakie powinno być stanowisko Europy w sprawie ceł Trumpa? Mamy tu jakieś atuty?Opcja numer jeden: polegajmy na naszym rynku wewnętrznym [UE – red.]. To jest wyłącznie w naszych rękach. Nie uzależniajmy się od USA, od Chin ani od nikogo innego. Utratę każdego 1 proc. udziału w rynku w USA możemy sobie zrekompensować 0,1-proc. pogłębieniem rynku UE.
Ale jak to zrobić? Europa już jest stosunkowo bogata. Oczywiście Polska czy kraje bałtyckie szybko rosną, bo nadganiają, ale nie widzę wiele przestrzeni w UE na dekady szybkiego wzrostu gospodarczego.Mamy potencjał rozwoju, bo w wielu sektorach, choćby w usługach, jest nadal zbyt wiele barier między państwami członkowskimi. A jeśli ograniczymy te bariery, intensywność handlu i usług w UE będzie wyższa. To może stworzyć więcej możliwości biznesowych dla naszych firm, gdy być może będą miały trudności z dostępem do rynku amerykańskiego.
Drugą opcją, jaką mamy, jest dodanie kolejnych umów handlowych do tych, które już podpisaliśmy. Umowa z Mercosurem jest bardzo ważna. Dodajmy Indie, Tajlandię, Malezję, Australię, Indonezję, Emiraty.
Ale negocjacje umów wymagają czasu.Cóż, niektóre negocjacje wymagają czasu, ale mamy takie, które już są zakończone. Umowa UE – Mercosur jest gotowa.
Nie zapominajmy, że umowy handlowe w UE są zatwierdzane kwalifikowaną większością głosów. Tu nie potrzeba jednomyślności.
A jest kwalifikowana większość dla porozumienia z Mercosurem?Każdy kraj będzie musiał je przeanalizować. Biorąc pod uwagę okoliczności geopolityczne, każdy kraj powinien bardzo uważnie na nie patrzeć i unikać populizmu. Sektor najbardziej wrażliwy to rolnictwo, wrażliwy dla Polski, dla Francji, a także dla hiszpańskich farmerów. Ale jeśli przyjrzeć się udzielonym [w umowie – red.] ustępstwom, to są one dość ograniczone. I jeśli spojrzymy na przyjęte w umowie zabezpieczenia, mające zapobiec zalaniu rynku UE, to myślę, że jest tam [wystarczająca – red.] ochrona. Każdy członek UE musi podjąć w jej sprawie decyzję, ale skoro mamy problemy z rynkiem amerykańskim, będziemy musieli stworzyć sobie możliwości gdzie indziej. Zatem odporność Europy to wejście na inne rynki. Trzeci element tej układanki: z cłami Trumpa należy walczyć inteligentnie.
Inteligentnie, czyli jak?Wspólnie. On nie lubi UE, bo wie, że Unia może działać wspólnie…
Nie obchodzi mnie, co on mówi. Interesuje mnie, co robimy my. Zjednoczeni, gotowi do negocjacji, ale bardzo stanowczy w tym, co negocjujemy. Nie może to być jednostronne „rozbrojenie”. Nie można zrezygnować z obrony własnych interesów. Na przykład USA nie lubią naszych regulacji dotyczących technologii. Ale to regulacje, które zostały uzgodnione demokratycznie w UE przez rządy i Parlament Europejski. Nie zaakceptujemy zmian naszych regulacji dotyczących technologii, aby zadowolić USA. Są inne sektory, w których jest możliwość porozumienia z USA. Musimy np. kupić więcej gazu. Czy możemy kupić go od USA? Doskonale.
Hiszpania też. Ale musimy być stanowczy w obronie naszych interesów. Bo jeśli tego nie zrobimy, nie tylko USA dowiedzą się, że jesteśmy słabi. Reszta świata też się dowie. Jeśli więc okażemy słabość, nie będziemy w dobrej pozycji negocjacyjnej w rozmowach z innymi krajami.
USA mają ogromną nadwyżkę w handlu usługami cyfrowymi z UE. Czy Europa ma tu jakieś atuty? Np. możliwość wprowadzenia podatku cyfrowego?Handel UE–USA to droga w obu kierunkach. Trzeba to powtarzać, musimy wyjaśnić prezydentowi Trumpowi, że interesy z UE to dobry biznes dla USA. Ale jeśli on tego nie rozumie, powinniśmy być gotowi wykorzystać swoje przewagi. Nie jako pierwszą opcję. Pierwszą opcją zawsze powinno być szukanie porozumienia. Codziennie wymieniamy ze sobą [towary i usługi za] 4 mld dol., to najważniejsza relacja handlowa na świecie, powinniśmy ją chronić. Ona jest ważna dla naszych firm. Ale jeśli USA chcą grać z nami ostro, powinniśmy grać ostro z nimi. A usługi są naszym asem w rękawie.
Co można zrobić w przypadku usług, aby przekonać Donalda Trumpa do porozumienia z Europą? Podatek cyfrowy nakładają poszczególne kraje i łatwo jest np. Google’owi obiecać inwestycje w Polsce, aby przekonać polski rząd do niewprowadzania tego podatku.Europejczycy nie żywią wrogości do amerykańskich firm technologicznych. Korzystamy w dużej mierze z ich inwestycji dokonywanych w całej Europie. Ale nie chodzi o to, aby być miłym dla amerykańskich big techów. Chodzi o gotowość do odpowiedzi prezydentowi Trumpowi, jeśli on zagrozi Unii Europejskiej. UE ma instrument przeciwdziałania przymusowi [ang. anti-coercion instrument], który pozwala UE odpowiedzieć krajom, które stosują przymus ekonomiczny wobec Europy, co właśnie robi obecna administracja amerykańska. Instrument ten pozwala UE odpowiedzieć z użyciem wszelkich dostępnych środków, np. zdecydować o opodatkowaniu na poziomie unijnym. Pozwala też UE nakładać grzywny na firmy i ograniczać działalność niektórych z nich w Unii. UE ma narzędzia niezbędne do obrony swoich interesów, a usługi mogą być jednym z sektorów, w których można ich użyć. Ma się rozumieć, nie chcemy karać amerykańskich firm za świadczenie usług, ale raczej chcemy upewnić się, że wywrą one presję na rząd USA, aby ten przestał wywierać presję na Unię Europejską.
Porozmawiajmy chwilę o Chinach. Celem obecnego prezydenta USA jest gospodarczy rozwód [ang. decoupling – rozdzielenie] z Chinami. Czy to możliwe?Prezydent USA nie zamierza zrywać relacji z Chinami.
Co w takim razie robi?Udaje decoupling.
Do czasów prezydenta Bidena Stany Zjednoczone zmniejszały ryzyko w relacjach z Chinami [de-risking]. Nakładał on ograniczenia na handel między USA a Chinami zwłaszcza w sektorach, które mogłyby mieć wpływ na obronność. Chodziło o ograniczenie nabywania przez Chiny cennej technologii wojskowej opracowanej w USA. Prezydent Trump postanowił zrobić coś innego. Wyraźnie zdecydował się na oddzielenie, a nie zmniejszenie ryzyka. Ale to się zemściło na USA.
Dlaczego mu się nie udało?Ponieważ gospodarki USA i Chin są bardzo zintegrowane. Większość elektroniki użytkowej w USA pochodzi z Azji. Ale też meble, zabawki, tekstylia, dużo dóbr konsumpcyjnych.
Ceny wzrosną?Produkty będą niedostępne dla konsumentów. Dodajmy do tego, że jedna czwarta światowych składników, których potrzebujemy do produkcji, jest importowana z Chin. Tak więc USA nie mogą zerwać z tym krajem. Nie powinniśmy wpaść w pułapkę, akceptując presję USA na zerwanie z Chinami, bo także my nie jesteśmy w stanie tego zrobić.
Jakie zatem powinno być europejskie stanowisko w sprawie Chin?Powinniśmy mieć tu własną politykę. Taka funkcjonalna polityka składa się z obszarów, w których głęboko się nie zgadzamy, takich jak prawa człowieka, wolności obywatelskie. Bardzo wrażliwa kwestia, która jest bardzo ważna dla Europejczyków: nie chcemy, aby Chiny wspierały Rosję przeciwko Ukrainie. To dla nas bardzo ważne i powinniśmy położyć to na stole w naszych debatach z Pekinem.
Ale czy to zrobiliśmy?Myślę, że tak. Być może musimy to zrobić w bardziej przejrzysty sposób, ponieważ nasze stanowisko wobec Chin nie jest zbyt klarowne.
Następnie jest obszar zmian klimatycznych, w którym – jak myślę – możemy współpracować. Stabilność finansowa na całym świecie jest ważna i dla nich, i dla nas też. Wreszcie handel międzynarodowy, ale z poszanowaniem zasad uczciwego handlu.
Chiny traktują nas jak bardzo bogaty rynek eksportowy, ale uniemożliwiają europejskim firmom operowanie na rynku chińskim. To nie jest sprawiedliwe.Połóżmy to na stole. Potrzebujemy poważnej dyskusji z Chinami: przedstawienia tego, czego chcemy, gotowości do odpowiedzi na to, czego oni chcą, i spotkania pośrodku. Ale musimy mieć własny plan gry na Chiny, ważny dla nas, a nie taki, który jest ważny dla kogo innego.
Mamy taki plan?Mówimy, że Chiny są naszym partnerem w niektórych kwestiach, ale są naszym konkurentem w innych i naszym systemowym rywalem w jeszcze innych obszarach.
Na razie to tylko słowa.Musimy przełożyć je na konkretne obszary współpracy, konkretne obszary trudnych negocjacji i konkretne obszary, w których będziemy musieli zgodzić się, że się nie zgadzamy.
Wróćmy do Europy. Wspomniała pani, że w Europie jest wiele rynków usług, które można połączyć. Jakich?Bankowość, finanse, telekomunikacja, ubezpieczenia, opieka zdrowotna, edukacja.
Są dwa duże badania przeprowadzone przez dwóch byłych włoskich premierów: to raporty Letty i Draghiego. Przeanalizowali oni problemy z integracją rynków w UE i przedstawili bardzo konkretne propozycje. Moglibyśmy w UE uzyskać dodatkowe 2-3 proc. wzrostu gospodarczego, zależnie od tego, jak wiele będziemy gotowi zrobić w zakresie integracji. Wiele działań integracyjnych ma głównie charakter techniczny, a nie polityczny. W zasadzie każdy kraj działa na swój własny sposób. Kraje te musiałyby się zgodzić, by robić to w bardziej europejski sposób. Weźmy przykład rynków kapitałowych...
...gdzie mamy w UE oddzielne giełdy papierów wartościowych, które nie są ze sobą połączone (technicznie i regulacyjnie). Efekt: wiele oszczędności z UE trafia do Ameryki. A jednocześnie wiele europejskich firm musi w USA szukać kapitału.Albo amerykańscy inwestorzy inwestują w europejskie firmy, a potem decydują się je zamknąć, bo nie chcą konkurencji.
To głupie.Zgadzam się, to głupota. Ale odpowiedź nie leży ani w Waszyngtonie, ani w Pekinie. Odpowiedzi należy szukać w Brukseli.
…i w 27 stolicach krajów członkowskich.Ich przywódcy spotykają się w Brukseli.
Przystąpienie tych sąsiadów do UE jest również sprawą geopolityczną. To nie tylko kwestia ekonomiczna czy prawna. Brak postępów w ich akcesji stwarza dla nich ryzyka i oczywiście także dla UE. Nasi wrogowie doskonale wiedzą, że mogą wywołać zawirowania u naszych sąsiadów, a przez to wywołać zamieszanie w UE. A ponieważ te kraje nie są członkami UE, nie możemy bronić ich tak, jak bronilibyśmy, gdyby byli członkami UE. Jak więc możemy iść naprzód z rozszerzeniem UE? W przeszłości robiliśmy to na zasadzie „wszystko albo nic”: albo były w Unii, albo poza nią. Musimy zmienić mechanizm akcesji i robić to stopniowo. Integrować części gospodarek tych krajów, gdy prowadzą niezbędne reformy. Przyzwyczajać je do współpracy z UE i przyzwyczajać Unię do współpracy z nimi. A w międzyczasie w Unii prowadzić reformy niezbędne do przyjęcia tych krajów. Przyjmować, gdy wykonają część tej pracy, a potem [włączać kolejne elementy] krok po kroku.
Powiedzmy, że jeśli dojdzie do porozumienia w sprawie połowów, [nowe] kraje mogłyby zintegrować się z polityką rybołówstwa UE i uczestniczyć w dyskusjach na jej temat. Podobnie z rynkami kapitałowymi: odrobią pracę domową, mogą brać udział w dyskusji na temat finansów. Więc róbmy to krok po kroku, zamiast po prostu czekać z akcesją nowych członków UE, aż wszystko zrobią. W pewnym sensie już to robimy w przypadku Ukrainy i obrony. Jeśli spojrzeć na nowe propozycje dozbrojenia UE, które przedstawiła Komisja Europejska, to ona już mówi: w przypadku przemysłu obronnego traktujmy Ukrainę tak, jakby była członkiem UE.
To mądre posunięcie: podczas wojny Ukraina stworzyła różne rodzaje broni, których my nie mamy.Dokładnie tak.
To pytanie do Węgier i każdego innego kraju, który ma wątpliwości: czy Węgry naprawdę chcą należeć do Unii Europejskiej? UE to nie jest menu z opcjami. To menu z ustalonym zestawem dań. To trzy rzeczy: gospodarka, solidarność i demokracja. Nie można mieć dobrej gospodarki i solidarności bez demokracji. Nie można mieć demokracji bez gospodarki. Te trzy rzeczy są w pakiecie. To nie McDonald's, gdzie decydujesz, czy dodać bekon, ser czy sałatę. Dlatego zadaję sobie pytanie: czy Victor Orban naprawdę widzi Węgry w UE czy nie?
On chce zjeść ciastko i mieć ciastko.Ale to nie jest możliwe. Bardzo ważne jest jasne określenie, czym są traktaty UE. Jeśli nie chcesz traktatów unijnych, to w porządku, możesz być poza Unią i mieć np. uprzywilejowane stosunki z UE [ale bez prawa głosu w UE – red.], jak Szwajcaria lub Norwegia. Nikt nie każe żadnemu krajowi być częścią UE. Ale jeśli już nim zostajesz, to jasne jest, o co chodzi w UE. Nikt przecież tego nie ukrywa.
Teraz traktaty pozwalają na wiele rzeczy bez potrzeby reform UE. Właściwie nie musi ona mieć 35 komisarzy [w przyszłości, po jednym dla każdego kraju, gdy nowe dołączą – red.]. To Rada UE ustaliła, że w obecnej Komisji jest 27 komisarzy [po jednym dla każdego kraju – red.]. Więc są rzeczy, do których traktat zobowiązuje, ale są i takie, które są konwencją przyjętą przez kraje członkowskie. Jest więc pole manewru, zanim zaczniemy mówić o zmianie traktatów.
Arancha González Laya
Dziekan Paris School of International Affairs, szkoły działającej w strukturze Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. W przeszłości była hiszpańskim ministrem spraw zagranicznych i europejskich, pracowała w Komisji Europejskiej i Światowej Organizacji Handlu (WTO). Skończyła prawo na Uniwersytecie Nawarry oraz podyplomowe studia z prawa europejskiego na Uniwersytecie Karola III w Madrycie.
RP