Córka i mąż Gretkowskiej o związkach: Jak randka jest udana, to człowiek zaczyna sobie wyobrażać

Pola Pietucha-Gretkowska: Chcesz mi powiedzieć, jak wyglądała twoja pierwsza randka z mamą?
Piotr Pietucha: Na początku lat dziewięćdziesiątych mieszkałem sam pod Sztokholmem. Nie miałem wtedy komputera. Pod wpływem przeczytanego w literackiej gazecie tekstu nieznanej mi pisarki, Manueli Gretkowskiej, napisałem do niej długi list. Był bardzo emocjonalny i nieco nawiedzony, nasączony moim przekonaniem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Bo coś takiego bardzo mocnego i przejmująco prawdziwego wtedy poczułem, odważyłem się z nią tym podzielić. Na szczęście nie wystraszył jej ten tekst psychofana, odpowiedziała mi i tak się zaczął nasz korespondencyjny romans. Pisałem do niej kilka razy w tygodniu, jechałem rowerem na pocztę, czułym językiem przyklejałem do koperty znaczek. Miałem nad łóżkiem jej wycięte z gazety zdjęcie, w które się wpatrywałem kilka godzin dziennie. W końcu odważyłem się zadzwonić, usłyszałem jej głos. Po kilku miesiącach umówiliśmy się na spotkanie. Przyjechałem do Warszawy i zaprosiłem ją do Centrum Sztuki Współczesnej. Była tam też fajna restauracja, chyba jest nadal. Zawsze bardzo lubiłem te okolice Łazienek.
Kiedy dotarłem do restauracji, odkryłem z wielkim rozczarowaniem, że jest zamknięta. Wtedy zobaczyłem nadchodzącą Manuelę. Wyglądała cudownie dziewczęco w letniej sukience w groszki, z dużym białym kołnierzem. Miała sandały na obcasie i czarny plecaczek. Nad czołem filuterny kosmyk siwych włosów, osobliwy dla tak młodej, pięknej buzi – to mnie też bardzo uwiodło.
Wprost