Marek Migalski: Personalizacja wyborów prezydenckich
Wiele dziś wskazuje na to, że strategia przyjęta przez KO ostatecznie okaże się bardziej skuteczna. Z dwóch co najmniej powodów.
Karol Nawrocki negatywnym bohaterem kampaniiPierwszym jest afera mieszkaniowa. Karol Nawrocki okazał się w jej świetle po prostu złym człowiekiem. Jeśli doniesienia mediów są prawdziwe (a nie ma powodów twierdzić, że jest inaczej), to kandydat PiS jawi się w niej jako negatywny bohater, który wykorzystał ciężką sytuację starszego człowieka i de facto wyłudził od niego mieszkanie, skazując go na życie w domu opieki społecznej. Nie wygląda to dobrze i Rafał Trzaskowski nie popełnia błędu, do bólu eksploatując ten wątek i przedstawiając swego głównego konkurenta w jak najgorszym świetle. W tak ułożonej rywalizacji włodarz Warszawy musi ostatecznie wygrać.
Przez całą kampanię sztab Nawrockiego chciał konfrontacji zgodnej z linią dzielącą opozycję od koalicji, słusznie zauważając, że narasta liczba przeciwników rządu i że tak poprowadzona narracja niejako wpychać będzie w drugiej turze w ramiona promowanego przez niego kandydata zdecydowaną większość wyborców Sławomira Mentzena (także wszak pozostającego w opozycji do obecnej władzy). To był dobry pomysł i dlatego Nawrocki przy każdej okazji podkreślał, że Trzaskowski jest zastępcą Donalda Tuska i wiceszefem PO.
Trupy w szafie kandydata PiSW wystąpieniach prezesa IPN nie brakowało osobistych ataków i przytyków pod adresem głównego konkurenta, jednak PiS chciało przede wszystkim z elekcji prezydenckiej uczynić referendum dotyczące obecnego rządu i w ten sposób wygrać. Jednak afera mieszkaniowa całkowicie zdruzgotała ten pomysł. Od tygodnia rozmawiamy nie o polityce obecnej koalicji, lecz o walorach moralnych nominata PiS. Czyli względy polityczne (a nawet merytoryczne) zostały zastąpione ocenami etycznymi obu antagonistów. Plan sztabu Nawrockiego legł w gruzach z powodu grzechów z przeszłości samego kandydata, nieumiejętności jego zaplecza wytłumaczenia się z afery mieszkaniowej i narzucenia nowej narracji, wreszcie właściwej strategii sztabu Trzaskowskiego (a może nawet wcześniej dobrze przygotowanej pułapce na Nawrockiego, bo nie można wykluczyć, że to ludzie PO podpowiedzieli dziennikarzom, gdzie należy szukać „trupów w szafie” kandydata PiS).
Drugim powodem skuteczności przekształcenia elekcji prezydenckiej z referendum na temat rządu w wybór między dwoma osobowościami jest zjawisko już od pewnego czasu opisywane w politologii – personalizacja wyborów. Ludziom łatwiej jest wybierać między liderami partyjnymi niż między partyjnymi programami. Ci pierwsi wywołują emocje i tworzą więzy między elektoratem i kandydatami, a te drugie są trudne do przyswojenia i nie wywołują silnych związków uczuciowych. Pojawienie się mediów społecznościowych bardzo wzmocniło ten trend. Po prostu – prościej nienawidzić Tuska i kochać Kaczyńskiego (lub na odwrót), niż być zwolennikiem programu PO i przeciwnikiem programu PiS (lub na odwrót).
Bez zrozumienia narastającego zjawiska personalizacji polityki nie pojmiemy fenomenu Donalda Trumpa, ale także nie dotkniemy fenomenu trwałości duopolu PO–PiS w naszym kraju. Personalizacja tłumaczy także to, że jest wielce prawdopodobne, iż Adrian Zandberg może pokonać Magdalenę Biejat, choć potencjały partii Razem i Lewicy są nieporównywalne. Ale „wielki Duńczyk” jest bardziej charyzmatyczny niż wicemarszałkini Senatu.
Nie będzie żadnego referendum w sprawie polityki obecnego rząduI dlatego właśnie narzucona przez sztab Trzaskowskiego narracja o wyborze między dwoma ludźmi będzie skuteczniejsza, niż promowana przez zaplecze Nawrockiego propozycja rywalizacji programowej. Ludziom łatwiej jest odnaleźć się w sporze osobowościowym niż w debacie o realnej polityce. Ten pierwszy jest bardziej zrozumiały, bo bliższy naszemu codziennemu doświadczeniu. Ta druga wymaga merytorycznego przygotowania, którego większości z nas brakuje.
Jeśli zatem 1 czerwca nie odbędzie się referendum w sprawie polityki obecnego rządu, lecz plebiscyt na najmilszego faceta w Polsce, to wynik tego starcia jest już dziś oczywisty.
Marek Migalski
politolog, profesor Uniwersytetu Śląskiego
RP