Rzeź w Ziwce na Wołyniu

„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
„Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki” – wspomina Józef Brzozowski, który jako dziewięcioletni chłopiec przeżył rzeź wołyńską.
Panie Józefie, wiem że Pańskie korzenie są dosyć mocno związane z Wołyniem. Czy może Pan przybliżyć nam swoją rodzinę oraz opowiedzieć o swoich przodkach? Jak wyglądało wasze życie?
Z tego co wiem, to prawdopodobnie założycielem Ziwki, wioski, w której się urodziłem w 1934 roku, był mój pradziadek. Początkowo mieszkaliśmy w starym domu, pokrytym słomą, ale później nasza rodzina wybudowała dwa nowe domy. Miejscowość ta nie była zbyt duża, miała około 20-30 gospodarstw i znajdowała się blisko ogromnego lasu, do którego chodziliśmy zbierać jagody i grzyby. Ten las rozciągał się przez jakieś 20 km i w nim się schroniliśmy w momencie ataków na naszą wioskę i inne miejscowości. Obok niej znajdowała się także ukraińska wieś, która nosiła nazwę Ziwka Nowa, z której mieszkańcy uciekli z chwilą gdy rozpoczęły się masowe mordy. My zostaliśmy zaatakowani w okolicach czerwca-lipca 1943 roku.
Czyli Pańscy pradziadkowie byli pierwszymi mieszkańcami Ziwki, w której później Pan się wychował.
Tak. Nasze gospodarstwo znajdowało się na środku tej woski. Ja się urodziłem w starym domu pokrytym słomą, ale moja rodzina później przeniosła się do nowego, dużego domu. W tym starym pozostał mój stryj oraz dziadek z babcią. Mieliśmy gospodarstwo z oborami oraz ogród i sad z drzewami owocowymi. To wszystko było ogrodzone płotem. Mieliśmy też kierat służący do młócenia żyta i innych zbóż, z którego korzystali także nasi sąsiedzi. Czasem nawet musiałem chodzić naokoło za koniem i tym kręcącym się kieratem podczas młócki. Mieliśmy także uprawne pola i hodowaliśmy krowy, świnie, konie i różne zwierzęta. W nowym domu mieliśmy także dużą salę, na której organizowaliśmy różne zabawy i potańcówki dla sąsiadów. Nie była to jednak jakaś wielka posiadłość, bo Rosjanie, gdy się u nas pojawili, zaczęli nas określać jako „średniacy”, a nie „kułacy” bo tak nazywali tylko tych co charakteryzowali się bardzo dużymi majątkami. Wokół naszej wioski płynęła mała rzeka, do której latem, jako dzieci, chodziliśmy się kąpać. Nie była zbyt głęboka i bez problemów można było przez nią przejechać wozem. Żyliśmy sobie bardzo spokojnie i wygodnie ponieważ niczego nam nie brakowało, mimo że nie mieliśmy jeszcze elektryki.
Jak duża była wasza rodzina?
Miałem dwóch stryjków, jeden – o którym już wspominałem – mieszkał w tym starym domu, a drugi niedaleko kościoła i szkoły w Wyrce, sąsiedniej miejscowości, w której prowadził sklep z różnymi rzeczami, zarówno spożywczymi jak i gospodarczymi. Moi rodzice to Hilary Brzozowski i Józefa Brzozowska z domu Dziekońska. W naszej rodzinie było siedmioro dzieci: najstarsza siostra miała na imię Czesława, później byłem ja, brat Wacław, Tadeusz, Marianna i Wiesława, która była najmłodsza. Miałem też siostrę Zuzię, która zmarła zanim ja się urodziłem. Pomiędzy nami była różnica dwóch lat, za wyjątkiem Wiesławy, która urodziła się trzy lata później niż Marianna. Na chrzcie otrzymałem imiona Józef i Zbigniew, ale rodzice zawsze używali tego drugiego i wołali na mnie Zbyszek. Mój dziadek miał na imię Gracjan, a babcia Elżbieta, wraz z nimi mieszkał stryjek Marcin. Drugi stryj, który prowadził sklep miał na imię Antoni. Wszyscy nosili nazwisko Brzozowski. W Ziwce mieszkała także druga rodzina Brzozowskich, która była z nami spokrewniona.

W jaki sposób Pańscy przodkowie trafili na Wołyń?
Pierwszy na Wołyniu osiedlił się mój pradziadek, który najprawdopodobniej założył naszą wioskę. Mój ojciec urodził się w 1905 roku, gdy Ziwka była pod zaborem rosyjskim, a on – jak mi opowiadał – nawet grał w karty w carskimi żołnierzami. Zarówno ja, jak i moje rodzeństwo urodziliśmy się w Ziwce, w dodatku większość z nas w tym starym domu pokrytym słomą. W tym nowym na świat przyszła Wiesława i chyba także Marianna.
Pamięta Pan jak wyglądało wasze dzieciństwo?
Oczywiście, bardzo dobrze pamiętam dzieciństwo. Jako dzieci często bawiliśmy się z innymi rówieśnikami na polu, ale mieliśmy także różne obowiązki. Nieraz musieliśmy pilnować pasących się krów, owiec czy gęsi, czasem nawet daleko od domu. Wiązało się z tym także wiele dziecięcych przygód i wygłupów. Ja lubiłem jeździć na baranie trzymając się rękami jego rogów. Jako dziecko niejednokrotnie słyszałem jak sąsiedzi klepali młotkiem kosy, a później z samego rana, gdy była jeszcze rosa, kosili trawę. Wraz z wiekiem, każdy z nas miał coraz więcej obowiązków. W każdej rodzinie trzeba było pomagać rodzicom, zwłaszcza tam, gdzie było duże gospodarstwo i wiele zwierząt. Nawet czasami zatrudnialiśmy Ukraińców do pomocy, m.in. przy wykopkach do zbierania kartofli, za co oni otrzymywali np. worek ziemniaków, bo u nich też często były bardzo duże rodziny, które trzeba było wykarmić. Tak więc trzeba było sobie jakoś radzić. W czasie wojny, w naszej wiosce panowała czerwonka i wiele osób, a zwłaszcza dzieci umarło. Ja nawet czasem niosłem trumny z ciałami moich kolegów. Natomiast w naszej rodzinie nikt nie umarł. To dlatego, że mój ojciec umiał robić bimber. Każdego ranka dawał nam do wypicia mały kieliszeczek tego bimbru oraz kawałek czosnku do zjedzenia i to nas uratowało.
Czy w waszej okolicy działała jakaś szkoła?
Szkoła znajdowała się w Wyrce, niedaleko kościoła i sklepu prowadzonego przez mojego stryjka. Ja już do niej nie chodziłem, ale pamiętam ją z opowieści starszej siostry Czesławy. Często wspominała, że po szkole odwiedzała sklep, a stryj Antoni dawał jej bułki i cukierki. Ja pamiętam szkołę założoną przez Rosjan, gdy weszli do naszej miejscowości w 1939 roku po wybuchu wojny. Jako dziecko zacząłem chodzić do tej komunistycznej szkoły, w której nauczyciele grali na skrzypcach i uczyli nas śpiewać piosenki o komunie. Ja nie chciałem tam chodzić i bardzo płakałem podczas lekcji więc mnie z tej szkoły szybko wyrzucili.
A ta szkoła w Wyrce była polska czy ukraińska?
Ta szkoła przy kościele w Wyrce była polska i znajdowała się od nas o jakieś 3-4 kilometry. Nawet widziałem w internecie jakiś materiał o Wołyniu, w którym pokazane było zdjęcie tej szkoły. Jeden z nauczycieli, którzy w niej uczyli, nazywał się Skiba, co wiem z opowieści mojej siostry. Nauka była prowadzona po polsku, ale chodziło do niej także trochę Ukraińców, których można było łatwo odróżnić ponieważ inaczej się ubierali. Z kolei w tym kościele, przy którym była szkoła, ja zostałem ochrzczony oraz przyjąłem pierwszą komunię świętą. Był tam także cmentarz, na którym pochowana była moja siostra Zuzia oraz brat mojej mamy, który był księdzem i zmarł w bardzo młodym wieku. Miał postawiony bardzo ładny pomnik. Przy pięknym, drewnianym kościele był też żelazny krzyż zrobiony przez mojego ojca, który był kowalem. W związku z tym zawodem, gdy był powołany do wojska służył w polskiej kawalerii, gdzie podkuwał konie.


Jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek Józefa Brzozowskiego z czasu życia na Wołyniu – dowód osobisty jego mamy Józefy Brzozowskiej / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
A jak wyglądały przedwojenne relacje pomiędzy Polakami i Ukraińcami? Czy były normalne, sąsiedzkie czy jednak w jakiś sposób napięte?
Czasami były jakieś nieporozumienia, ale ogólne żyliśmy w zgodzie. Bawiliśmy się wspólnie na weselach i różnych zabawach. Ukraińcy nawet chodzili do polskiej szkoły, w której prócz języka polskiego uczyli się także ukraińskiego. Jednak – jak opowiadał mój kuzyn – czasami Polacy musieli zmuszać Ukraińców, żeby chodzili do szkoły ponieważ nie chciało im się uczyć, zwłaszcza języka polskiego. Oni chcieli budować swoją Ukrainę. Myśleli nawet, że Rosjanie im w tym pomogą, dlatego gdy pojawiło się rosyjskie wojsko to przywitali je jak zbawiciela. Gdy później uderzył Hitler i pojawiło się wojsko niemieckie, to również zachowali się podobnie. Poszli wraz z Niemcami i dlatego też bez oporu mordowali Żydów.
Pamięta Pan wybuch drugiej wojny światowej? Jaka była wasza reakcja na tę wiadomość?
Doskonale pamiętam samoloty, które leciały nad naszą wioską, a także późniejsze wejście Rosjan. Pamiętam, że wojsko rosyjskie było bardzo biedne, ale nas nie rabowali. Moja mama zlitowała się nad nimi, bo byli to wygłodzeni, młodzi chłopcy i nakarmiła ich chlebem z masłem i serem. Mimo że byli to nasi nieprzyjaciele, to było jej szkoda tych żołnierzy, bo oni niezależnie od tego czy chcieli iść na wojnę czy też nie, jak zostali powołani do wojska, to musieli wykonywać rozkazy. Po wybuchu wojny prawdopodobnie na Wołyniu miało się organizować polskie wojsko z mieszkających tam żołnierzy, jak np. mój ojciec, ale zanim do tego doszło uderzyli na nas Rosjanie i było już za późno. Dlatego też wówczas wszystkie kobiety w naszej wiosce bardzo płakały, ponieważ obawiały się, że mieszkający w niej mężczyźni zostaną powołani do rosyjskiego wojska lub zostaną zabici przez Rosjan. Później do nas dotarł front niemiecki i ich wojsko zaczęło wszystko rabować, konfiskować krowy, świnie i zabijać je na mięso, ponieważ brakowało im jedzenia. Na szczęście mój ojciec był bardzo pomysłowy i zdolny, więc wykopaliśmy ogromną jamę na polu z żytem i tam zaprowadziliśmy naszą wielką świnię. Skrycie donosiliśmy jej jedzenie i gdy tylko front niemiecki przeszedł dalej, to przyprowadziliśmy tę świnię do domu, a ojciec ją zabił i w ten sposób mieliśmy świeże mięso.
A jak ogólne wyglądało życie w Ziwce? Kto nią zarządzał?
Gdy Rosjanie zajęli naszą wioskę to zorganizowali władzę złożoną z Ukraińców. Naszego polskiego sołtysa zastąpili sołtysem ukraińskim, osobą, która pochodziła z Ziwki Nowej. Wtedy też wielu mieszkańców, w tym naszych krewnych, zostało wywiezionych na Sybir. Wówczas Ziwką zarządzali Ukraińcy, komsomolcy czyli komuniści. On byli za Rosjanami, ponieważ myśleli, że dzięki temu Rosja stworzy im Ukrainę. Natomiast gdy w naszej wiosce pojawili się Niemcy, to zrobili z Ukraińców swoją policję, która później wymordowała wszystkich Żydów w okolicznych miastach. Jednym z nich była Rafałówka, w której znajdowała się kolej oraz była elektryka. Właśnie tam – podczas wizyty z moim ojcem – po raz pierwszy w życiu widziałam pociąg oraz zasilanie elektryczne. Inną miejscowością był Stepań, gdzie mieszkało około 3500 Żydów. Wszystkich wymordowali Ukraińcy wraz z Niemcami. Pamiętam też pewną historię związaną ze znajdującą się niedaleko wioską Temne. Pewna Żydówka z małą córką chciała się tam ukryć, ale Ukraińcy, u których szukała schronienia, w obawie przed swoją policją przewieźli je do naszego sąsiada o nazwisku Kraśniuk. Do dzisiaj mam przed oczami scenę, w której tej małej, pięknej dziewczynce ktoś dał jabłko do zjedzenia. Niestety z tego domu, ta Żydówka z córką zostały szybko zabrane na wóz i wywiezione do Stepania. Później dotarła do nas wiadomość, że tam, zanim zeszły z tego wozu, obie zostały zastrzelone przez Ukraińców. To wszystko dlatego, że podobno Niemcy płacili Ukraińcom za każdą zabitą osobę. To jest niesamowicie tragiczna historia, to co wojna zrobiła z ludzi jest nie do uwierzenia, brak słów.

A jak podczas okupacji zachowywali się Niemcy w stosunku do mieszkających tam Polaków?
Niemcy, gdy już rozpoczęli wojnę z Rosją, po pojawieniu się w naszej wiosce, prócz koni, krów i świń – o czym już wspominałem – pozabierali kożuchy i ciepłe zimowe ubrania. Pewnego dnia zrobili także rewizję we wszystkich domach i sprawdzili ile ich właściciele mają różnego rodzaju zboża, ponieważ potrzebowali go na jedzenie dla swojego wojska. Natomiast do nas, a jako że mieszkaliśmy w środku wioski, na rewizję przyszli nieco później. Tak więc moja mama sprytnie przygotowała dla nich dobry obiad, a ojciec miał jeszcze trochę bimbru, którym ich poczęstował, i jednak nie zabrali nam wszystkiego. Okazało się, że zostawili też innym mieszkańcom trochę tych rzeczy, żeby mogli dalej jakoś gospodarzyć i funkcjonować. Niestety okoliczne młyny były już zamknięte, ale mój ojciec – jak już wspominałem – był bardzo pomysłowy, więc pojechał do tego dużego lasu i ściął największy dąb jaki znalazł, pociął go na kawałki i z tego drewna zrobił żarna. Dzięki temu powoli kręcąc je ręką mogliśmy zemleć sobie żyto lub pszenicę na mąkę, z której później można było upiec chleb. Niestety nafty już nie mieliśmy, więc żeby nocą mieć światło zaczęliśmy wykorzystywać olej lniany. Robiliśmy otwór w ziemniaku, zalewaliśmy go olejem i podpalaliśmy. Tak sobie wtedy radziliśmy, aż do czasu gdy pojawiły się napady na polskie osady i domy.
Kiedy zaczęły się te czystki etniczne?
Po raz pierwszy usłyszałem o nich po wymordowaniu mieszkańców Parośli. Były też pogłoski o tym, że gdzieś Ukrainiec żonaty z Polką zamordował swoją żonę oraz dzieci. Słyszałem też wcześniej o zamordowaniu polskiej kobiety, którą wrzucono do rzeki, w której zamarzła. Jednak o ukraińskich napadach na dużą skalę zaczęto mówić po wymordowaniu wszystkich Polaków mieszkających w Parośli (9 lutego 1943 roku). Dlatego gdy pewnej nocy Ukraińcy napadli na Siedlisko, miejscowość znajdującą się niedaleko Ziwki, to będąc na polu z tyłu naszego domu widzieliśmy jak ta wioska się pali. Wówczas Polacy próbowali zorganizować jakąś obronę naszej wsi, ale gdy okazało się, że nic z tego nie wyjdzie, to mój ojciec przygotował wóz, zaprzągł do niego konia, który nam jeszcze pozostał, a drugiego przyprowadził od dziadka. Gdy tylko cała nasza rodzina wraz z babcią i dziadkiem wsiadła na wóz to zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy przez tę małą rzeczkę i skierowaliśmy się do Huty Stepańskiej. Była tam murowana szkoła, w której podobno można było się schronić przed ukraińskimi bandami. Podczas ucieczki mama wraz z nami modliła się do Matki Boskiej o ocalenie. Gdy dojechaliśmy do Huty Stepańskiej to okazało się, że jest tam już niesamowicie dużo wozów i ludzi, którzy uciekli z różnych miejscowości. W tej szkole spędziliśmy chyba dwa dni. Jednej nocy słyszeliśmy ogromną strzelaninę na zewnątrz. Okazało się później, że Polacy dzielnie się bronili, ale rano dowiedzieliśmy się, że nie da się całkowicie ocalić Huty Stepańskiej ponieważ Ukraińcy mają o wiele więcej broni, którą wcześniej dostali od Niemców. Wtedy ojciec postanowił znów uciec z tego miejsca. Sprzyjała temu ogromna mgła więc weszliśmy na nasz wóz i skierowaliśmy się do Wyrki, w stronę naszego kościoła. Gdy tam dojechaliśmy to właśnie zaczęła się strzelanina. Zobaczyliśmy, że pali się dom naszego stryjka oraz dzwonnica kościoła. W tym momencie Ukraińcy zaczęli także strzelać do nas. Mój ojciec natychmiast zawrócił wóz i zaczął pędzić konie w kierunku takiej małej rzeki, na której podobno był most oraz młyn, ale w związku z tą mgła niewiele wtedy było widać. Okazało się, że nasz wóz utknął w tej rzeczce, zresztą jak wiele innych furmanek pozostawionych tam przez uciekających Polaków. Ja widząc palący się dom i kościół oraz słysząc strzały wpadłem w panikę i zacząłem uciekać w kierunku lasu. Na szczęście starsza siostra Czesia poleciała za mną i mnie złapała, bo w przeciwnym razie w tym lesie na pewno bym zginął. W naszym wozie zerwały się tzw. obstrągi, ale ojciec znalazł nowe w jednej z pozostawionych tam furmanek. Szybko to naprawił, powiązał sznurkami i wyciągnął z rzeki nasz załadowany wóz, dzięki czemu mogliśmy dalej uciekać z tego miejsca. Na szczęście ojciec znał te drogi i okoliczne wioski, ponieważ mieliśmy w nich krewnych i często tam jeździł. W pewnym momencie znaleźliśmy się gdzieś daleko w pustym polu, gdzie niczego nie było i tam spędziliśmy jedną noc. Jako, że od czasu do czasu pojawiały się tam różne zwierzęta, także hodowlane, które uciekły ze zniszczonych i spalonych przez Ukraińców gospodarstw domowych, nasz ojciec złapał małego prosiaka i zrobił z niego dla nas pyszną kolację. Później przez duży las dotarliśmy do Antonówki, wioski, w której mieszkali kuzyni moich rodziców. Tam zostaliśmy chyba przez tydzień nocując w różnych oborach na słomie i sianie.

A czy wiadomo co się stało z waszą wioską? Czy też została zaatakowana?
Po ucieczce do Huty Stepańskiej nigdy nie wróciliśmy do Ziwki. Natomiast do swojego domu powrócił nasz sąsiad Kraśniuk. Niestety byli tam Ukraińcy, którzy złapali jego rodzinę, zabili syna i wnuka, któremu wcześniej wydłubali oczy, a jego mocno porżnęli. Na szczęście on jakoś to przeżył i po pewnym czasie również dotarł do Antonówki. Wtedy też opowiedział o tym co się stało z naszą wioską, o śmierci syna i wnuka, których jakoś udało mu się pochować. Niedługo później zmarł. Ziwka podobnie jak okoliczne polskie miejscowości została całkowicie ograbiona, zniszczona i doszczętnie spalona przez Ukraińców.
Co się działo później z waszą rodziną? Gdzie się udaliście po tym tygodniu spędzonym w Antonówce?
Tam była stacja kolejowa, z której wywozili Polaków do Polski, a także do niemieckich obozów pracy. Więc postanowiliśmy uciec pociągiem do Polski. Okazało się jednak, że wszyscy nasi kuzyni i stryjkowie dostali się do Polski, a nas załadowano do pociągu, który początkowo zawiózł nas do Kostopola, gdzie spędziliśmy kilka dni. Stamtąd mieliśmy być wywiezieni do Polski, ale jednak wsadzili nas do pociągu, który pojechał do Niemiec. Jechaliśmy w wagonie, w którym wcześniej transportowano cement wiec był bardzo brudny. Po drodze zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji, gdzie mój brat i siostra – Tadek i Mania – wyszli, żeby się załatwić. W pewnym momencie pociąg ruszył a ich nie było. Moja mama zaczęła straszne płakać i rozpaczać, że straciła dwoje dzieci. Na szczęście podczas ruszania pociągu ktoś ich złapał i wrzucił do następnego wagonu. W ten sposób wszyscy zajechaliśmy do Niemiec, do Belsen-Bergen i trafiliśmy tam do obozu koncentracyjnego, w którym spędziliśmy dwa tygodnie.
Co się tam z wami działo?
Tam karmiono nas tylko wodą z gotowaną brukwią, a spaliśmy na trzypiętrowych pryczach. Wcześniej urządzili nam wspólną kąpiel w łaźni, w której wszyscy byliśmy nadzy, a wokół nas stali Niemcy z karabinami i patrzyli na rozebrane kobiety i dzieci. Później dali nam czyste ubranie, podzielili nas na rodziny i każdej wręczyli kartki z adresami, po czym załadowali nas do pociągu osobowego i przewieźli do miasta o nazwie Rotenburg. Tam poszczególne rodziny rozdzielano do różnych gospodarstw wiejskich. Nas początkowo nikt nie chciał, ale gdy tylko ktoś się dowiedział, że mój ojciec jest kowalem to natychmiast znalazł się pewien gospodarz, który zabrał całą naszą rodzinę do Berthelsdorf. Tam nas osiedlili i pracowaliśmy na roli przez dwa lata podczas wojny, aż do jej zakończenia.
Rozmawiał Wojtek Maślanka

*************
Po oswodobedzeniu w 1945 roku przez wojsko angielskie rodzina Józefa Brzozowskiego jeszcze przez kilka lat przebywała w Niemczech w obozach przejściowych (najpierw koło Rotenburga, a później koło Hamburga), skąd we wrześniu 1949 roku wszyscy wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zamieszkali w Southwest City w stanie Missouri, później w Harrisburgu w stanie Arkansas, a także w Cohoes w stanie Nowy Jork oraz Perth Amboy w New Jersey. W 1960 roku Józef poślubił Józefę Gargulińską, z którą początkowo zamieszkał w Perth Amboy, a później w Piscataway oraz Milton w stanie New Jersey. Razem doczekali się trzech córek o imionach Joena, Teresa i Susana oraz sześcioro wnuków, których imiona to: Ricky, Kathrina, Lily, Colin, Alec i Eric. Obecnie Józef Brzozowski mieszka w stanie Pensylwania oraz na Florydzie, gdzie spędza zimowe miesiące.
Powyższy wywiad jest fragmentem prawie dwugodzinnej rozmowy przeprowadzonej z Józefem Brzozowskim przez Wojciecha Maślankę w ramach projektu „Świadkowie historii”. Cały wywiad-rzekę można znaleźć i wysłuchać na kanale YouTube noszącym taką samą nazwę – „Świadkowie historii”.
dziennik