1 lipca z mapy zniknie ostatnia porodówka w Bieszczadach. Szpital tonie w długach w parabankach

- Rada Powiatu w Lesku ma rozpatrywać zmiany w statucie szpitala powiatowego likwidujące ostatnią porodówkę w Bieszczadach. Lecznica jest zadłużona na 110 mln zł
- Porodówka w Lesku pada ofiarą małej liczby urodzeń, ale też - jak można sądzić - braku ustawy reformującej szpitalnictwo, która umożliwiłaby wsparcie finansowania restrukturyzacji szpitala
- W pierwotnej wersji reformy było planowane wsparcie dla porodówek z mniejszą liczbą porodów na terenach, na których dojazd do innej porodówki byłby utrudniony. Czyli właśnie m.in. w Lesku
- Ostatecznie ustawy nie ma, ale nie będzie nawet pilotażu konsolidacji trzech bieszczadzkich szpitali, który mógłby pozwolić na utrzymanie ostatniej porodówki w tym rejonie - taki pomysł pojawiał się wcześniej podczas rozmów z ministerstwem zdrowia
- Sytuacja nie jest jednoznaczna. Bo już teraz ok. połowy rodzących wybiera inne szpitale, a nie ten najbliższy. A zdaniem ekspertów liczba porodów gwarantująca bezpieczeństwo to ok. 400. Tu się rodzi dwa razy mniej
- Pytanie czy bezpieczny będzie dojazd? Jeśli dojdzie do zamknięcia porodówki, rodzące z odległych miejscowości w powiecie bieszczadzkim będą jechać do porodu nawet półtorej godziny
Rada Społeczna Szpitala Powiatowego w Lesku (woj. podkarpackie) podjęła uchwałę opiniującą likwidację oddziału ginekologiczno-położniczego i noworodkowego w tym szpitalu. Jeśli do niej dojdzie, z mapy zniknie ostatnia porodówka w Bieszczadach. Wcześniej zamknięto takie oddziały w dwóch innych bieszczadzkich szpitalach: w Sanoku i Ustrzykach Dolnych.
Porodówka w Lesku pada ofiarą małej liczby urodzeń, ale też - jak można sądzić - braku ustawy reformującej szpitalnictwo, która miała dać szansę wsparcia programu naprawczego w szpitalu i restrukturyzacji zadłużenia. Ministerstwo Zdrowia brało pod uwagę koncepcję pilotażu sprawdzającego w Bieszczadach model konsolidacji trzech szpitali według projektowanej ustawy. Wiadomo jednak, że pomysł nie zostanie zrealizowany.
Szpital Powiatowy w Lesku jest zadłużony na 110 mln zł. To skutek m.in. wysokich odsetek od pożyczek zaciągniętych kilka lata temu w tzw. parabankach. Tak ratowały finanse nawet niektóre instytuty podległe Ministerstwu Zdrowia. Szpital nie spłaca zadłużenia, bo znajduje się w procesie restrukturyzacyjnym w oparciu o prowadzony układ z wierzycielami, ale mimo to brakuje pieniędzy nawet na bieżącą działalność.
- Doszliśmy do ściany. Sytuacja jest dramatyczna - mówiła podczas niedawnej (30 maja) nadzwyczajnej sesji Rady Powiatu w Lesku Małgorzata Bryndza, która od listopada 2024 roku zarządza szpitalem. Nie ma pieniędzy na regularne zakupy leków, placówka z opóźnieniem płaci wynagrodzenia personelowi kontraktowemu. - Szpitalowi potrzebna jest finansowa pomoc, tu i teraz - przekonuje.
W opinii dyrektor jedyną szansą na przetrwanie szpitala jest likwidacja oddziału położniczo-ginekologicznego. W ubiegłym roku przyniósł 5 mln 800 tys. zł straty. Od stycznia do końca 22 maja 2025 r. na oddziale ginekologiczno-położniczym szpitala w Lesku odebrano 56 porodów, a w ciągu całego 2024 r. na świat przyszło tam 197 dzieci. O wiele za mało, by oddział mógł się bilansować finansowo.
O kłopotach szpitala było głośno już we wrześniu 2023 r., gdy ulicami miasta przeszła manifestacja pracowników protestujących przeciwko planom likwidacji oddziałów przynoszących szpitalowi największe straty, w tym ginekologiczno-położniczego.
- Pacjentki z powiatu bieszczadzkiego już mają problem, bo muszą pokonać 30-40 i więcej kilometrów, żeby do nas dotrzeć. Proszę, niech decydenci powiedzą, kto weźmie odpowiedzialność za bezpieczeństwo kobiety rodzącej, która zimą w terenie górskim będzie musiała jechać, po zlikwidowaniu oddziału w Lesku, do odległego Brzozowa lub dalej położonych szpitali - pytała wtedy Magdalena Dąbrowska reprezentująca komitet protestacyjny, przewodnicząca zakładowej organizacji związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Kto weźmie na siebie odpowiedzialność za likwidację ostatniej porodówki w Bieszczadach?Teraz Rada Powiatu w Lesku staje przed trudną decyzją. Także dlatego, że w społecznym odbiorze to na samorząd powiatowy w Lesku spadnie odpowiedzialność za skutki likwidacji ostatniej porodówki w Bieszczadach.
- Nie możemy dać się zatopić, biorąc na siebie wyłączną odpowiedzialność za los ciężarnych kobiet dlatego, że lata wcześniej samorządy w Sanoku i Ustrzykach podjęły decyzję o likwidacji takich oddziałów w swoich powiatach - podkreśla Małgorzata Bryndza.
Jak sprawdził Rynek Zdrowia, oddział położniczo-ginekologiczny Szpitala Powiatowego w Lesku przyjmuje rodzące z ościennych powiatów. W 2024 r. na 206 dzieci urodzonych w SP ZOZ Lesko rodzicami 82 byli mieszkańcy powiatu leskiego, ale aż 69 dzieci – sanockiego, 47 dzieci - bieszczadzkiego, a pozostałych 8 - mieszkańcy innych powiatów.
Uzyskaliśmy też dane pokazujące, jak często mieszkanki miasta i gminy Lesko dla urodzenia dzieci wybierają „swój” szpital powiatowy. Z danych posiadanych przez USC w Lesku wynika, że w 2024 r. zarejestrowano w tym urzędzie 62 urodzenia dzieci mieszkańców miasta i gminy Lesko. 34 kobiety zdecydowały się rodzić w Lesku, 9 w Brzozowie, 8 w Rzeszowie; pozostałych 11 urodzeń przypadało (maks. po 2) na kilka innych miast.
Około połowa mieszkanek Leska rodzi dzieci w szpitalu powiatowym w tym mieście. Wpływ na to może mieć w pewnym stopniu fakt, że patologiczne ciąże wymagają leczenia w innym szpitalu. W Lesku na oddziale noworodkowym brakuje neonatologów, dziećmi opiekują się pediatrzy. Lecznica w Lesku jest jednak zarazem wybierana na miejsce urodzenia dziecka przez sporą grupę mieszkanek powiatu sanockiego i bieszczadzkiego (Ustrzyki Dolne).
Szpital Powiatowy w Lesku wystąpił do Podkarpackiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ o rozwiązanie umowy od 1 lipca 2025 r. w zakresie położnictwo i ginekologia - hospitalizacja.
Poprosiliśmy o komentarz Ministerstwo Zdrowia. - Przy rażąco małej liczbie porodów utrzymanie oddziału położniczego generuje zadłużenie szpitala, ale jednocześnie nie zapewnia funkcjonowania tego oddziału na wystarczająco wysokim poziomie, gwarantującym bezpieczeństwo pacjentek - poinformowało Rynek Zdrowia Biuro Komunikacji Ministerstwa Zdrowia.
Godzina i więcej na dojazd do szpitalaCo, jeśli kobiety nie będą mogły rodzić w Szpitalu Powiatowym w Lesku? Ministerstwo Zdrowia wskazuje, że świadczenia w zakresie położnictwa dla pacjentek z powiatów sanockiego, bieszczadzkiego zabezpieczają szpitale o wyższych poziomach referencyjnych: w Jaśle, Krośnie i Przemyślu. Natomiast najbliżej, bo w odległości 37 km od Leska, umowę w zakresie koordynowanej opieki nad kobietą w ciąży na II poziomie opieki perinatalnej realizuje Szpital Specjalistyczny w Brzozowie (oddział położniczo-ginekologiczny i oddział noworodkowy).
Posługując się mapami Google sprawdziliśmy odległości i czasy dojazdu z trzech miast powiatowych (Ustrzyki Dolne, Lesko, Sanok) do najbliższej porodówki innej niż w Lesku, czyli do Brzozowa. Czas dojazdu z Leska do Brzozowa to 37 minut. Z Sanoka do Brzozowa można dostać się szybciej, bo miasta dzieli dystans 23 km, którego pokonanie - według Google - zajmuje 25 minut. Jest zatem alternatywa dla rodzących.
Sytuacja wygląda jednak inaczej, gdy rodząca mieszka w Ustrzykach Dolnych. Wtedy do Brzozowa (tam najbliżej, jeśli nie byłoby porodówki w Lesku) trzeba przejechać 62 km, co wymaga 1 godziny. Można też wybrać szpital w Przemyślu położony w podobnej odległości - 63 km, 1 godz. 6 minut na dojazd.
Te czasy dojazdu wydają się dość długie. Odpowiadają tym, jakie już dzisiaj trzeba rezerwować na dojazd z Ustrzyk Górnych do Leska. Zakładając jednak, że karetka wioząca stamtąd rodzącą musiałaby minąć i Lesko, i Sanok bez porodówek, dojazd do Brzozowa trwałby 1 godz. 37 minut.
Tak będzie wyglądać sytuacja, jeśli z Leska zniknie ostatni w Bieszczadach oddział ginekologiczno-położniczy i noworodkowy.
Był pomysł na finansową "kroplówkę"Pewne nadzieje na pozostawienie oddziału ginekologiczno-położniczego w Bieszczadach dawała rozważana koncepcja konsolidacji szpitali bieszczadzkich. Od 2 stycznia dyrektorzy szpitali w Sanoku, Lesku i Ustrzykach Dolnych oraz starostowie z tych powiatów odbyli kilka spotkań z wojewodą podkarpacką Teresą Kubas-Hul, na których próbowano wypracować taką koncepcję.
Pomysł pojawiał się już dużo wcześniej, ale dotąd, przez lata, samorządy i dyrektorzy szpitali nie potrafili się porozumieć. Tym razem miało być inaczej.
- Jako dyrektorzy trzech bieszczadzkich szpitali przy akceptacji władz samorządowych zgodziliśmy się co do tego, że potrzebujemy konsolidacji oddziałów, żeby zabezpieczyć dobrej jakości opiekę zdrowotną dla mieszkańców Bieszczad i zatrzymać pogłębiające się zadłużenie szpitali. Uznaliśmy, że konieczne jest zaprzestanie dublowania oddziałów. To zakończyłoby też niepotrzebną nikomu konkurencję między naszymi szpitalami o pieniądze na świadczenia i o personel, który dzisiaj sobie wydzieramy, co winduje stawki wynagrodzeń i pogłębia trudną sytuację finansową naszych szpitali a dostępu do świadczeń wcale nie poprawia - mówi Małgorzata Bryndza.
Nadzieję na konsolidację trzech bieszczadzkich szpitali dawał przedstawiany w lipcu 2024 r. przez Ministerstwo Zdrowia projekt ustawy reformującej szpitalnictwo. Przewidywał m.in. wsparcie Banku Gospodarstwa Krajowego przy spłacie zadłużenia dla tych szpitali, które przygotują racjonalne programy naprawcze i przestaną przynosić straty.
- Wiem, że po spotkaniach Pani Wojewody, starostów w Ministerstwie Zdrowia pojawił się pomysł programu pilotażowego, który pozwoliłby na przekazanie środków finansowych dla szpitali bieszczadzkich w ramach takiego programu, nim jeszcze wejdzie w życie ustawa o reformie szpitalnictwa. Środki te miały być „kroplówką” umożliwiającą dotrwanie do procesu konsolidacji - mówi nam Małgorzata Bryndza.
Ministerstwo nie planuje pilotażu konsolidacji szpitaliJak z kolei tłumaczy Grzegorz Panek, dyrektor SPZOZ w Sanoku, Ministerstwo Zdrowia mówiło raczej o wstępnej koncepcji uruchomienia programu pilotażowego. - Teoretycznie przyjęto do rozważenia pilotaż konsolidacji SPZOZ w Sanoku, Lesku i Ustrzykach Dolnych. Sam fakt organizacji spotkania w MZ był wyrazem zainteresowania resortu tą koncepcją - zaznacza.
Jej realizacja wydawała się możliwa. W lutym, w rozmowie z "Rzeczpospolitą", wiceminister zdrowia Jerzy Szafranowicz wskazywał, że nie określi terminu zakończenia prac nad ustawą. Zapowiedział jednak uruchomienie pilotażu reformy dla tych placówek, które zdecydują się na restrukturyzację i połączenie oddziałów zanim przepisy wejdą w życie. Środki na ten cel miały pochodzić z Funduszu Medycznego - pisał dziennik.
- Pomimo wcześniejszych sygnałów o możliwości wdrożenia pilotażu w regionie bieszczadzkim, resort zdrowia nie przedstawił dokumentów koncepcyjnych ani kryteriów formalnych, które pozwalałyby uznać projekt za uruchomiony - mówi Grzegorz Panek.
Wiceminister zdrowia Jerzy Szafranowicz podczas spotkania 26 marca br. w Ministerstwie Zdrowia poinformował dyrektorów szpitali bieszczadzkich, że na tym etapie ministerstwo nie planuje rozpoczęcia pilotażu, koncentrując się na działaniach systemowych o zasięgu ogólnopolskim.
- Wprost zapytałam pana ministra czy są jakiekolwiek szanse, żeby jeszcze w okresie prac nad nową ustawą o reformie szpitalnictwa nasze szpitale otrzymały pomoc finansową. Uzyskałam odpowiedź, że takiej szansy nie ma - mówi dyrektorka szpitala w Lesku.Część ekspertów jednak wskazuje, że odpowiedzialność leży także po stronie zarządzających szpitalem, który nie podjęli w porę odpowiednich działań restrukturyzacyjnych.
Przykład szpitali bieszczadzkich pokazuje jak bardzo jest potrzebny plan dla porodówek w Polsce. Gdy Ministerstwo Zdrowia w lipcu 2024 r. przedstawiało pierwszą wersję projektu ustawy o reformie szpitalnictwa, w której zapisano m.in. możliwość konsolidacji oddziałów i szpitali, w uzasadnieniu projektu pojawiło się kryterium 400 porodów, jako granica rentowności oddziału ginekologiczno-położniczego. Ale i takiego, który gwarantuje bezpieczeństwo rodzącym - na co wskazywali konsultanci ds. ginekologii i położnictwa. Protestowały samorządy, odczytując taki zapis, jako zwolnienie ministerstwa ze wsparcia trwale nierentownych porodówek i zapowiedź ich zamykania. Padały argumenty o konieczności utrzymania części z nich ze względu na zapewnienie bezpieczeństwa rodzących. Ostatecznie w kolejnych wersjach projektu (mamy już czwartą wersję - red.) o reformowaniu porodówek resort już nie wspominał. W związku z tym nie ma żadnego planu, a problemy pozostały i będą narastać z powodu rosnącego kryzysu demograficznego.
rynekzdrowia