Chiny rezygnują z globalnej obecności – i od razu czują się niezrozumiane


Ci, którzy nie uczestniczą, nie mogą mieć nic do powiedzenia. Ta prosta zasada ma również zastosowanie w przypadku Dialogu Shangri-La, dorocznego forum bezpieczeństwa odbywającego się w Singapurze. Po tym, jak zarówno Waszyngton, jak i Pekin w ostatnich latach wysyłały swoich ministrów obrony, przedstawiciel Chin Dong Jun nie pojawił się w ten weekend.
NZZ.ch wymaga JavaScript do prawidłowego działania ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub program blokujący reklamy obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Oba supermocarstwa tradycyjnie mają mnóstwo miejsca w Singapurze. Ministrowie obrony mogą przez godzinę przedstawiać swoje stanowisko i odpowiadać na pytania publiczności. Już rok temu było oczywiste, że Amerykanom łatwiej jest odpowiadać na spontaniczne pytania niż Chińczykom. Wówczas pojawili się ówczesny sekretarz obrony USA Lloyd Austin i Dong Jun – ten drugi unikał udzielania jednoznacznych odpowiedzi. Najwyraźniej przedstawiciel Chin nie chciał poddać się tej procedurze po raz drugi.
Dialog Shangri-La, który w tym roku odbył się już po raz 22., zgromadził setki dziennikarzy. Oferuje ona osobistościom ze świata wojska i polityki obecnym na podium możliwość zwrócenia się do globalnej publiczności. Zaledwie kilka dni przed rozpoczęciem forum w niedzielnym porannym programie znalazł się blok poświęcony „globalnym partnerstwom Chin w zakresie bezpieczeństwa”. Gdy stało się jasne, że Pekin nie wyśle ministra, w ostatniej chwili odwołano wystąpienie.
Delegacja chińska pod przewodnictwem wiceprezesa uniwersytetu wojskowego wielokrotnie w swoich wystąpieniach uskarżała się, że Chiny są w tym dialogu poniżane. W rzeczywistości różni przedstawiciele ostro krytykowali Pekin. Sekretarz obrony USA Pete Hegseth, który w sobotę po raz pierwszy pojawił się na Dialogu Shangri-La, mówił o rosnącym i bezpośrednim zagrożeniu ze strony Chin. Jego filipiński odpowiednik Gilberto Teodoro, którego kraj zmaga się z ogromną presją ze strony Pekinu na Morzu Południowochińskim, stwierdził, że roszczenia Chin do tych wód nie mają absolutnie żadnej podstawy prawnej.
Chiny muszą się wytłumaczyćZ chińskiej perspektywy Dialog Shangri-La jest platformą antychińską. Fakt, że forum organizuje brytyjski think tank International Institute for Strategic Studies (IISS), prawdopodobnie wzmacnia to wrażenie. Jednakże minister obrony Singapuru Chan Chun Sing stanowczo odrzuca chińskie oskarżenia: „Jeśli Chiny uważają, że świat nie rozumie Chin wystarczająco, to zadaniem Chin jest pomóc innym zrozumieć, co robią”. W tym celu Pekin musi wykorzystać każdą możliwą okazję – w tym Dialog Shangri-La.
Podobnie jak większość państw regionu, Singapur próbuje znaleźć równowagę między dwoma rywalizującymi supermocarstwami. Najgorszym scenariuszem dla większości rządów Azji Południowo-Wschodniej jest konieczność wyboru między stronami. Takie zabezpieczenie frustruje Amerykanów, którzy próbują zjednoczyć swoich azjatyckich sojuszników i partnerów przeciwko Pekinowi.
Jednak dla ministra Chana droga środka jest jedyną rozsądną strategią dla Singapuru i większości innych krajów w regionie: „Obecność Chin w Azji Południowo-Wschodniej jest geostrategiczną rzeczywistością. Zaangażowanie USA jest geostrategicznym wyborem. Dlatego też jest to geostrategiczna konieczność, abyśmy zaangażowali się zarówno w USA, jak i w Chiny i innych partnerów”. Innymi słowy, Chiny zawsze będą w Azji Południowo-Wschodniej; w przypadku Amerykanów nigdy nie wiadomo, czy nagle nie stracą zainteresowania regionem.
Mylące wiadomości z ZachoduEuropa próbuje pozycjonować się jako alternatywa dla krajów azjatyckich w tej strefie napięć. Jednak dla Azjatów przesłanie europejskie musi wydawać się nieco mylące. Prezydent Francji Emmanuel Macron i Wysoka Przedstawiciel UE Kaja Kallas byli najwyższymi rangą przedstawicielami europejskimi w Singapurze – główne wątki ich przemówień były częściowo sprzeczne ze sobą.
W swoim przemówieniu otwierającym w piątek Macron zaproponował rozwiązanie pośrednie między dwoma supermocarstwami. Rywalizację między USA i Chinami określił jako największe zagrożenie dla współczesnego świata. Retorycznie nawiązał do konferencji w Bandungu z 1955 r. Dała ona później początek ruchowi państw niezaangażowanych, które próbowały włączyć się w zimną wojnę pomiędzy supermocarstwami USA i Związkiem Radzieckim. Macron nazwał Stany Zjednoczone przyjacielem i od razu dodał, że chciałby również współpracować z Chinami, nawet jeśli czasami się ze sobą nie zgadzają.
Kallas z kolei opowiadał się za znacznie bardziej twardą linią wobec Pekinu, głównie z powodu chińskiego wsparcia dla Rosji w jej wojnie agresywnej przeciwko Ukrainie. „Kiedy Chiny i Rosja mówią o współpracy w celu wprowadzenia zmian, jakich nie widziano od stu lat, wszyscy powinniśmy być bardzo zaniepokojeni” – powiedział Kallas. Zacytowała byłego premiera Japonii Fumio Kishidę, który powiedział: „Dzisiejsza Ukraina może być jutrzejszą Azją Wschodnią”.
Argumentu o dystansowaniu się od Chin słuchają co najwyżej bliscy sojusznicy: Filipiny, Japonia i Australia. Ale nawet Korea Południowa, gdzie stacjonuje 28 tysięcy amerykańskich żołnierzy, stara się nie irytować Pekinu. Nie można ignorować geostrategicznej rzeczywistości, o której mówi minister obrony Singapuru. Obawiając się, że obietnice złożone przez Waszyngton, Paryż czy Brukselę pewnego dnia nie zostaną dotrzymane, większość krajów azjatyckich trzyma się rozwiązania pośredniego.
nzz.ch