Ludność rdzenna: O ludziach poszukujących swojej tożsamości

Victor Zorrilla nie żyje. Zorrilla mieszkał po drugiej stronie rzeki, ale był głęboko związany ze swoimi braćmi, swoimi Nomoles. Mógł mieć telefon komórkowy i dom, który budował w nieregularnych odstępach czasu, mógł nosić ubrania, ale w duszy pozostał jednym z nich. Pewnego dnia późną jesienią 2018 roku Victor Zorrilla miał dość życia; tęsknota za swoim pierwotnym życiem była zbyt wielka. Pił piwo i siedział w swojej łodzi. Postanowił zamieszkać ze swoimi Nomoles. Ale jego Nomoles postrzelili go z łuku i strzały, a teraz Victor Zorrilla nie żyje. Liczne ślady stóp otaczają miejsce znalezienia ciała; jego bracia najwyraźniej świętowali morderstwo.
Morderca jest znany. Nie przyznał się, to nieprawda. Ale wszyscy wiedzą. To mogła być tylko jedna osoba. Ale nie zostanie skazany. Nie zostanie też aresztowany. Będzie się ukrywał przez jakiś czas, zanim ponownie pojawi się w Diamante. Zrobił to samo w przeszłości, kiedy zabił Nicolása Floresa, krewnego Zorrilli, ponieważ ten nie dostarczył obiecanych bananów. Zrobił to samo nastolatkowi w Monte Salvado, gdy przyłapał go na rabunku wioski. I kilku innym również.

Victor Zorrilla pochodzi z tej samej grupy etnicznej co Mashco Piro, którzy mówią tym samym językiem. Kiedy próbował do nich dołączyć w dżungli, został zabity.
Źródło: Carl Gierstorfer / DOCDAYS Productions
Mężczyzna, który zabił Victora Zorrillę, nie poniesie żadnej kary. Jest Mashco Piro, a peruwiańskie prawo zabrania kontaktów z Mashco Piro. W przeciwieństwie do plemienia Matsigenka, do którego należał Flores, i Yine, do którego należał Zorrilla, Mashco Piro są chronieni.
Mashco Piro to rdzenna grupa zamieszkująca peruwiańską Amazonię. Uważa się, że około 700 Mashco Piro żyje w Parku Narodowym Manú, oddzielonych od innych grup rdzennych jedynie rzekami Madre de Dios i Las Piedras. Żyją w świecie pomiędzy izolacją a tym, co znamy jako cywilizację. Nikt nie wie, ilu jest Mashco Piro. Nikt nie wie, jak żyją. Jak się organizują ani jakie są ich struktury społeczne. Na podstawie lotów helikopterem przypuszczamy, że prowadzą koczowniczy tryb życia, budując schronienia na gałęziach i krzewach w różnych miejscach. Wiadomo, że żywią się wszystkim, co znajdzie w lesie deszczowym, w tym małpami i żółwiami. Znaleziono kości, czaszki i muszle.
Mashco Piro są uważani za jedno z około 100 niekontaktowanych plemion na świecie. Termin ten jest mylący. Mashco Piro i Yine kiedyś należeli do tej samej grupy etnicznej. Kiedy niewolnictwo i praca przymusowa stały się zagrożone podczas boomu kauczukowego, niektórzy byli uciskani, podczas gdy inni szukali schronienia w lesie i izolowali się. Od wielu lat utrzymują regularny kontakt . Nadal mówią różnymi dialektami wspólnego języka. Mashco Piro wielokrotnie domagają się bananów, korzeni juki, trzciny cukrowej, maczet, garnków i ubrań. Czasami w zamian otrzymywali naszyjniki wykonane z nici otrzymanych koszulek lub ptaka.
„To zmienia zasady gry” – mówi Carl Gierstorfer. W latach 2014–2019 badał życie nad rzeką Madre de Dios w filmie dokumentalnym „Rzeka, która nas dzieli” , który można obejrzeć w bibliotece multimedialnej Arte. Na jednym brzegu znajduje się Diamantes, miasteczko, z którego pochodzą Flores i Zorrilla. Po drugiej stronie Mashco Piro. Maczety, garnki i inne narzędzia – które mogą zmienić strukturę społeczną. „To trochę jak początek kapitalizmu”. Ponieważ sama grupa wielokrotnie szukała kontaktu, Ministerstwo Kultury utworzyło punkt kontrolny. Od tego czasu dialog i przekazywanie żywności i narzędzi odbywa się tylko tam. Punkt kontaktowy ma służyć mediacji i relacjonowaniu życia po drugiej stronie rzeki, zasad, wyzwań i możliwości.
Kontakty wzdłuż rzek niosą ze sobą konflikt, i to nie tylko od czasu morderstw. Dwa światy zderzają się ze sobą, mimo że oba są w tym kraju określane jako „rdzenni”. Z jednej strony mamy Mashco Piro, którzy prowadzą mocno tradycyjny tryb życia i są wykluczeni ze społeczeństwa globalnego pod pretekstem ochrony. Z drugiej strony są ci, którzy dawno temu zostali skolonizowani i nawróceni, a teraz muszą radzić sobie z wykorzenieniem, ale też z brakiem pełnej akceptacji ze strony społeczeństwa globalnego.
Według Banku Światowego w Ameryce Łacińskiej żyje około 42 milionów rdzennych mieszkańców. 43% z nich żyje w ubóstwie, a 24% w skrajnym ubóstwie. Liczba ta jest ponad dwukrotnie wyższa niż w przypadku ludności nierdzennej. We wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej rdzenni mieszkańcy mają znacznie niższy poziom wykształcenia; maksymalnie 5% z nich uczęszcza na uniwersytety lub odbywa szkolenia zawodowe. Mają oni mniejszy dostęp do czystej wody pitnej, elektryczności, internetu i leków, a opieka zdrowotna jest znacznie gorsza. Międzynarodowy Dzień Ludności Rdzennej na Świecie, obchodzony 9 sierpnia, ma na celu podkreślenie tej dysproporcji.
Do tego dochodzą takie problemy, jak zmiany klimatu, nieurodzaje, klęski żywiołowe i konflikty o ziemię, które zagrażają ludności rdzennej. „Presja na terytoria i styl życia ludności rdzennej rośnie” – mówi Jan Königshausen, konsultant w Towarzystwie na rzecz Ludów Zagrożonych. W wielu miejscach rolnictwo wycina lasy, a siedliska niszczą lub zabudowują je. Skutki tego widać również w Diamante: aby zarobić pieniądze i przetrwać, ludność rdzenna niszczy własne siedliska poprzez wydobywanie złota, wycinkę drzew i przemyt narkotyków. Pomoc rządowa jest rzadkością.
Nieliczni czerpią zyski i inwestują w nieruchomości. Inni zostają. To pozostawia Yine i Matsigenkę w swego rodzaju permanentnym kryzysie, rozdartych między tożsamością kulturową a współczesnym światem. „Myślę, że istnieje również tęsknota za tym, by stać się tym, kim kiedyś byli” – mówi Gierstorfer. „To oczywiście sprzeczne. Z jednej strony czują się pociągani do Mashco Piro i widzą, że nie mają wielu problemów. Z drugiej strony współczują im, bo prowadzą tak spartańskie życie”. Ta tęsknota, ten wewnętrzny konflikt, kosztował Victora Zorrillę życie.
Saning'o Osoi zna to uczucie bycia gdzieś pomiędzy dziedzictwem kulturowym a tak zwaną modernizacją. Ubrany w ciemnoczerwoną shukę z brązowymi paskami, tradycyjny strój Masajów, wita gości w ekofarmie Bomanoma, tuż za kenijskim miastem Narok. Osoi zarządza farmą i pensjonatem, ale goście postrzegają go również jako nieustraszonego wojownika. Chcą zrobić sobie z nim zdjęcia i opowiedzieć znajomym o swoim spotkaniu z Masajami po powrocie do domu.

Saning'o Osoi jest Masajem i żyje pomiędzy nowoczesnym światem smartfonów, edukacją szkolną i stałą pracą a swoim dziedzictwem kulturowym.
Źródło: prywatne
Osoi nosi shukę tylko okazjonalnie. Na przykład, kiedy idzie na zakupy, do miasta lub po prostu zajmuje się swoimi codziennymi sprawami, nosi to, co wszyscy inni: dżinsy i koszulę. „Gdybym poszedł na zakupy z Shuką, ludzie by się na mnie gapili” – mówi 33-latek. „To sprawia, że wyglądasz na niewykształconego i nieokrzesanego”.
Szacuje się, że w Afryce żyje około 3000 rdzennych ludów. Liczby te są bardzo zróżnicowane, ponieważ niektóre państwa afrykańskie definiują każdą rdzenna grupę etniczną jako rdzenna, podczas gdy inne definicje uznają jedynie te, które oddzieliły się od społeczeństwa i doświadczyły ucisku i dyskryminacji. Duże grupy etniczne, które mają znaczący wpływ polityczny i społeczny, mogą zatem nie być rdzenne. Wśród nich są Masajowie. Choć są najbardziej znaną grupą etniczną na kontynencie, stanowią zaledwie milion osób w Kenii i Tanzanii i nie mają żadnych politycznych interesów.
Podobnie jak Yine i Matsigenka w Peru, Saning'o Osoi w Kenii żyje pomiędzy dwoma światami. Dorastał w tradycyjnej wiosce manyatta i jako dziecko pasł bydło swoich rodziców i dziadków. Zawsze jednak tęsknił za zachodnim stylem życia. Ukończył więc szkołę i przeszedł ceremonię Morani, podczas której młodzi Masajowie stają się wojownikami. Uczył się i nauczył przewidywać deszcz za pomocą księżyca i gwiazd. Został zarządcą Bomanoma i przejął ziemię rodziców, w tym ich 22 sztuki bydła.
Osoi nigdy nie doświadczył koczowniczego życia, tak charakterystycznego niegdyś dla Masajów. Mieszkał z żoną w kamiennym domu na tej samej ziemi, co bydło i owce. Wraz z wprowadzeniem obowiązkowej edukacji Masajowie również stali się osiadłymi. Niemniej jednak Saning'o Osoi ceni swoje dziedzictwo kulturowe. „Szacunek dla starszych, słuchanie wodza, który uczy cię, jak zachowywać się jak mężczyzna, jak stać się mężczyzną, co możesz, a czego nie możesz mówić” – wylicza – „to wartości, które odziedziczyłem”. Dlaczego ktokolwiek w Nairobi, oddalonym o 150 kilometrów, gdzie decydenci noszą garnitury i zbyt często są Kikuju, miałby wiedzieć, jak powinien zachowywać się Masaj?
„Dla mnie ta zmiana jest dobra” – mówi Osoi – „moje życie stało się łatwiejsze. Ale niektórzy jej nie akceptują”. Wielu Masajów poszukuje swojego miejsca w społeczeństwie. Bydło nadal jest uważane za czynnik bogactwa i ma walory społeczne. 25 sztuk bydła to powszechna cena za pannę młodą. Osoi ma tylko jedną żonę; mając 22 zwierzęta, nie stać go na drugą. Wielu, podobnie jak Osoi, pragnie więcej zwierząt, ale brakuje im miejsca. Kiedy Masajowie byli jeszcze nomadami, ich ogromne stada dobrze sobie radziły. Dziś siedliska stają się coraz uboższe z powodu rozwoju i tworzenia rezerwatów przyrody, a wraz z nimi wody i paszy.
To jeden z powodów, dla których wielu młodych ludzi dąży do awansu społecznego. Wyjeżdżają do dużych miast, studiują i uczą się pracy w usługach. Mają iPhone'y i markowe ubrania. Kiedy Masajowie mają dzieci, niewiele z tej tradycji pozostaje. „Dorastają w miastach, mówią po angielsku i nie mają już z nimi kontaktu” – mówi Osoi. Choć cieszy się, że niektóre tradycje, takie jak małżeństwa dzieci i okaleczanie żeńskich narządów płciowych, są teraz mniej powszechne, obawia się o inne. Na przykład, że jego ojczysty język, maa, wymiera, a Masajowie zapominają, jak żyć w harmonii z naturą. Dlatego domaga się większej ochrony, więcej ziemi i lepszego dostępu do źródeł wody.
Czasami, jak mówi Osoi, młodzi Masajowie wracają na jakiś czas do wioski, ponieważ zdają sobie sprawę, że brakuje im części ich tożsamości. Tańczą, śpiewają, świętują i organizują ceremonie. „Obserwujemy te ruchy retradycjonalizacji w wielu miejscach” – mówi etnolog Karl-Heinz Kohl. Powrót do utraconej niegdyś tożsamości zbiorowej jest logiczną konsekwencją próżni kulturowej pozostawionej przez kolonializm i neokolonializm.
Spośród 5000 ludów tubylczych zidentyfikowanych przez niemieckie Federalne Ministerstwo Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, zdecydowana większość przypomina Masajów lub Yine. Wiele lat temu zostali zmuszeni do życia w obcym dla nich świecie. Po wiekach ucisku i eksterminacji świat nagle odkrył, że ludy tubylcze muszą być chronione – i tym samym ponownie pozbawił je prawa do samostanowienia. „Jest w tym dużo paternalizmu” – mówi etnolog Karl-Heinz Kohl. „To nie są ludzie zacofani. To współcześni, którzy mogą i powinni zabierać głos”. Sytuacja jest lepsza niż 20 lat temu; ludy tubylcze są obecnie reprezentowane w wielu parlamentach.
Dla Mashco Piro sytuacja wygląda nieco inaczej. Do dziś strach przed złem tamtych czasów kształtuje ich życie. Pozostają podejrzliwi wobec obcych i intruzów. Choć wycinka stanowi zagrożenie, Gierstorfer i pracownicy stacji kontroli uważają, że kryje się za tym coś więcej. „To ludzie tacy jak ty i ja, napędzani lękami i emocjami, istoty społeczne, napędzane ciekawością, dla których pewne rzeczy, takie jak łodzie, są fascynujące”. Pragnienie eksploracji potęguje dynamika tworzona przez darowane i skradzione narzędzia. „Wszystkie grupy nieustannie się zmieniają i zawsze tak było, nawet plemiona, z którymi nie utrzymywano kontaktu” – mówi organizacja ochrony przyrody Survival International. Żadna kultura, żaden lud nie jest „czysty”.

Mashco Piro niedawno ponownie pojawił się na brzegach rzeki Las Piedras. To zdjęcie zostało zrobione z wioski Monte Salvado.
Źródło: ---/Survival International/dpa
I tak debaty trwają. Czy dopuszczalne jest celowe izolowanie ludzi i odmawianie im możliwości uczestnictwa w społeczeństwie, nawet jeśli szukają kontaktu? Czy nie jest to raczej projekcja na ludność tubylczą wyidealizowanych idei tak zwanego cywilizowanego świata? „Kontakt był w większości katastrofalny dla rdzennych grup” – mówi filmowiec Gierstorfer. Nie tylko wiele osób zginęło z powodu importowanych chorób, ale chodzi również o społeczeństwo i jego naturę. Wygrywa najsilniejszy. „Mashco Piro byliby w niekorzystnej sytuacji, ponieważ nie znają naszych zasad” – mówi. Innym zagrożeniem jest instrumentalizacja ze strony różnych grup interesu.
Gierstorfer pyta o to, o co pyta tak wielu w Peru i gdzie indziej: czy zagrożenia związane z kontaktem przeważają nad samostanowieniem, wolnością decydowania o własnej przyszłości? I czy nie jest już za późno, by dyskutować o romantycznych koncepcjach dzikości z zewnątrz, skoro Mashco Piro już dawno wkroczyli do kapitalizmu na małą skalę?
rnd