Zaginiona sztuka spożywania długiego, zakrapianego alkoholem lunchu
Co roku lub dwa, biznesowy lunch w dni powszednie – czasem nazywany „lunchem mocy”, podczas którego biznesmeni i bizneswoman dzielą się chlebem, często z alkoholem – zostaje ogłoszony martwym lub powracającym. Pojawił się on w zeszłym tygodniu, kiedy jedna z najpopularniejszych autorek na Substacku, Emily Sundberg, autorka newslettera „Feed Me”, zasugerowała, że lunch zanika . Nikt już nie je, powiedziała (podejrzewam, że ma to na myśli powszechność leków odchudzających, takich jak Ozempic), a nasze telefony ciągle nam przeszkadzają.
„Nowoczesna technologia sprawiła, że coraz trudniej jest po prostu siedzieć naprzeciwko kogoś przy stole, skupiając się wyłącznie na jedzeniu i rozmowie, bez odczuwania głośnych powiadomień z urządzenia ukrytego na dnie torby” – napisała Sundberg.
Wpis w newsletterze był częścią szerszej dyskusji, która toczyła się w tym roku: Jesteśmy bardzo zaniepokojeni stanem lunchu. Niewielu obserwatorów ogłasza jego kres; zamiast tego zdają się uważać, że jest on w niepewnej sytuacji. „The New Yorker” właśnie opublikował artykuł z pełnym poparciem w artykule zatytułowanym „ The Case for Lunch” (Argumenty za lunchem ). W kwietniu „The Wall Street Journal” ostrzegał czytelników , że pakowanie własnej kanapki lub sałatki i jedzenie jej przy biurku szkodzi lokalnym gospodarkom. W tym samym miesiącu „The Economist” namawiał swoich czytelników do wychodzenia na lunch w dni powszednie.
The New Yorker , The Economist i The Wall Street Journal ostatnio zachęcały czytelników, aby w tygodniu pracy spożywali porządny lunch, a nie siedzieli sami przy biurku lub na ławce przed biurem.
W przeszłości byliśmy bardziej przekonani, że lunch albo kwitnie, albo przeżywa kryzys. Dopiero rok temu „The New York Times” , „The New Yorker” , „Robb Report” , „Inc. ” i inne gazety opublikowały nagłówki ogłaszające powrót lunchów biznesowych. Deklaracje te pojawiły się dwa lata po tym, jak „ Times” napisał: „Lunch biznesowy może wyjść z mody”. Rok przed publikacją tego artykułu „The Wall Street Journal” upierał się, że nowojorskie lunche biznesowe powróciły.
Pamiętam szeroko komentowaną historię z 2015 roku, w której „Times” wykorzystał lunch z udziałem szefa kuchni, by skonfrontować starą gwardię mediów z nową. „Myśl o wielogodzinnych, czasem przesiąkniętych wódką lunchach jest nieco obca dla nowego pokolenia gwiazd mediów” – napisał John Koblin, a następnie zacytował niezapomniany cytat:
„Prawie nie cierpię wychodzić na lunch” – powiedział Ben Lerer, współzałożyciel strony internetowej Thrillist i dyrektor zarządzający Lerer Hippeau Ventures. „Jestem zbyt zajęty. Mój asystent przyniósł mi coś, co zjadłem na spotkaniu”.
Ta historia naprawdę zirytowała pracowników Esquire, ponieważ to my dosłownie wymyśliliśmy termin „lunch biznesowy”. W październiku 1979 roku redaktor naczelny Esquire, Lee Eisenberg, ukuł to określenie w artykule o restauracji Four Seasons .
„Zrozumcie, że to nie szef firmy jada lunch w Bar Room” – napisał. „Bardziej prawdopodobne, że to główny pomysłodawca sklepu. Redaktorzy, dyrektorzy kreatywni, projektanci, znawcy wina – to właśnie lordowie i damy jedzą lunch”.

Pierwsza strona artykułu w magazynie Esquire z 1979 r., w którym wymyślono termin „lunch biznesowy”. Na stronie widoczna jest restauracja w hotelu Four Seasons na Manhattanie, która wówczas była centrum spotkań towarzyskich.
Historia Eisenberga pojawiła się po szczególnie trudnym okresie dla lunchu biznesowego. Dwa lata wcześniej prezydent Carter rozpoczął szeroko zakrojony atak na ten rytuał. Pod koniec lat 70. zaproponował zmniejszenie kwoty, jaką można było odliczyć od podatku za posiłek biznesowy. Społeczność biznesowa uznała to za atak na lunch z trzema martini.
„No dobrze, więc pan Carter wciąż jest bosonogim chłopcem w Gomorze” – napisał w 1977 roku dziennikarz finansowy Alan Abelson w felietonie w „Wall Street Journal” . „Ale posunął się za daleko. Co innego tulić się do Kubańczyków, zadawać się z kongresmenami i podobnymi podejrzanymi typami, stawać w obronie prominentnego podwładnego, który być może zszedł z drogi przyzwoitości fiskalnej. W naszym mniemaniu to zwykłe grzeszki, zasługujące na co najwyżej lekkiego durnia w porównaniu z oszałamiającą ogromnością jego uporczywego ataku na martini”.
Zanim jeszcze Reagan został zaprzysiężony, w październiku 1980 r. magazyn „The Washington Post” uspokoił elity popołudniowe, twierdząc, że powróciły „lunche dla władzy”.
Wiceprezydent George Bush i prezydent Ronald Reagan podczas lunchu biznesowego w Białym Domu w latach 80.
Dlaczego jesteśmy tak zajęci stanem naszego obiadu w południe? Ponieważ jest nostalgiczny, łączy nas z przeszłością, która była bardziej cywilizowana i elegancka. Nieważne, czy taka była rzeczywistość. To zbiorowa pamięć, w której wychodzimy z biura i wracamy trochę podchmieleni. Sprawia, że praca w biurze wydaje się seksowna. Niezależnie od tego, czy to były lata 70., czy dziś, odpowiedni lunch działa jak tylna straż przed szybko zbliżającą się przyszłością, w której technologia wysysa całą osobowość — tak naprawdę całą zabawę — z naszych dni roboczych. Albo, jak napisała pisarka Lauren Collins w The New Yorker , lunch „może służyć jako ostoja wypoczynku, a nawet dekadencji w ciągle optymalizującym się świecie: bulgoczące niedzielne ragu, martini w południe, stół nakryty o drugiej i nieodstawiony, dopóki upał nie zgaśnie”. W ten sposób lunch, z libacjami lub bez, czy mocny, czy niespieszny, jest małym aktem buntu. Dlatego tak bardzo martwimy się jego niestabilnością — bez niego opór byłby martwy.
W czerwcu ubiegłego roku redaktor działu kulinarnego Esquire, Jeff Gordinier, zaprosił mnie na lunch w środę do Le Bernardin, ekskluzywnej francuskiej restauracji prowadzonej przez szefa kuchni Erica Riperta. Szef kuchni podał nam menu degustacyjne, a kiedy próbowaliśmy odmówić doboru win, obsługa – zaskoczona i uprzejmie zirytowana – nalegała, żebyśmy się zastanowili. Ulegliśmy i delektowaliśmy się kilkoma (niewielkimi) kieliszkami wina do lunchu. Wróciłem do biura 30 minut później niż planowałem, ale całkowicie bez zmartwień.
Na szczęście Emily Sundberg nie ogłosiła końca lunchu w newsletterze. Zamiast tego wydała okrzyk bojowy: „Myślę o najwspanialszych letnich lunchach – o uczuciu trzymania zimnego kieliszka martini z solą do frytek krystalizującą się między palcem a skroploną wodą. Mój kalendarz na sierpień jest dość pusty…”
Zaplanujmy wszyscy pójście w jej ślady.
Ta historia ukazała się w cotygodniowym biuletynie e-mailowym „List od Redaktora”. Zapisz się do Esquire , aby otrzymywać go w każdą niedzielę w swojej skrzynce odbiorczej.
esquire