Trump nie ma polityki zagranicznej

Ta historia została zaadaptowana z newslettera On the Right. Nowe wydania pojawiają się w każdą środę. Zarejestruj się tutaj .
Od lat trwa coraz bardziej zacięta walka o politykę zagraniczną między dwiema frakcjami Partii Republikańskiej. Z jednej strony mamy jastrzębi z GOP, takich jak senator Lindsey Graham (SC), którzy chcą, aby Stany Zjednoczone narzuciły swoją wolę światu siłą. Z drugiej strony mamy grupę „America First” — taką jak Tucker Carlson i wiceprezydent JD Vance — którzy chcą, aby USA wycofały się z zobowiązań międzynarodowych i ponownie skupiły swoją uwagę na sprawach krajowych.
Jak zwykle, wielkim pytaniem jest, gdzie wyląduje prezydent Donald Trump. Jeśli Trump powie, że polityka zagraniczna MAGA to jedno, to właśnie to — a reszta partii podporządkuje się.
W jednym z czytań, wczesna odpowiedź Trumpa na wojnę izraelsko-irańską rozstrzyga debatę na korzyść jastrzębi . Po miesiącach sprzeciwiania się izraelskiemu atakowi, Trump szybko zmienił zdanie, gdy atak wydawał się coraz bardziej udany. Od tego czasu jego retoryka stawała się coraz bardziej gorąca, otwierając drzwi możliwemu zaangażowaniu USA. I publicznie zaatakował Carlsona za krytykę wojny , pisząc na Truth Social , że „ktoś [powinien] proszę wyjaśnić zwariowanemu Tuckerowi Carlsonowi, że 'IRAN NIE MOŻE MIEĆ BRONI NUKLEARNEJ!'”
A jednak myślę, że debata frakcyjna pozostaje o wiele mniej ustalona, niż się wydaje. W rzeczywistości uważam, że pozostanie nieustalona tak długo, jak Trump będzie u władzy.
Własne myślenie Trumpa o polityce zagranicznej nie pokrywa się z żadnym z dwóch głównych obozów. Prezydent nie prowadzi systematycznej polityki zagranicznej, ale działa na podstawie zbioru impulsów, które nigdy nie mogłyby doprowadzić do czegoś tak wzniosłego jak doktryna. Te instynktowne odczucia obejmują poczucie, że Stany Zjednoczone powinny dbać tylko o siebie, ignorować wszelkie zasady lub normy, które mogłyby je ograniczać, agresywnie używać siły bez względu na ofiary cywilne i szukać „umów” z innymi państwami, które będą korzystne dla Stanów Zjednoczonych i/lub sprawią, że Donald Trump będzie wyglądał dobrze osobiście.
W efekcie wygląda to na zinternacjonalizowaną wersję podejścia Trumpa do rynku nieruchomości w Nowym Jorku w latach 80. i 90. ubiegłego wieku.
Nie jest to nowe spostrzeżenie: opracowuję różne wersje tej sprawy od czasu jego kampanii w 2016 r . i jest to dobrze poparte zarówno jego pierwszą kadencją, jak i historią z początku drugiej kadencji .
Ale jego znaczenie dla polityki USA jest powszechnie niedoceniane. Jego brak ideologii nie oznacza, że może być trwale przekonany przez jedną lub drugą frakcję, ale raczej powoduje zmienność. Prezydent wahał się między interwencjonizmem a izolacjonizmem, w zależności od wzajemnego oddziaływania osobliwych instynktów Trumpa i tego, z kim rozmawiał danego dnia.
Biorąc pod uwagę niemal dyktatorską władzę, jaką współcześni prezydenci mają nad polityką zagraniczną, prawdopodobnie doprowadzi to do czegoś gorszego niż ideologiczna sztywność: niespójnej, wzajemnie sprzecznej polityki, która ostatecznie podważa samą siebie na każdym kroku. W momencie ostrego zagrożenia geopolitycznego, gdy rosnący w siłę sojusznicy Trumpa wzywają do kolejnej wojny o zmianę reżimu na Bliskim Wschodzie, łatwo sobie wyobrazić, jak mogłoby to zakończyć się prawdziwą katastrofą.
Analitycy polityki zagranicznej lubią dużo mówić o „wielkiej strategii”. Mają na myśli wizję, która identyfikuje cele, które liderzy chcą osiągnąć w polityce światowej — na przykład ochronę terytoriów amerykańskich przed zagrożeniami fizycznymi — a następnie opracowuje szereg konkretnych polityk zaprojektowanych tak, aby współdziałać w osiągnięciu tego celu.
Zarówno jastrzębie prawicy, jak i zwolennicy idei America First mają odrębne wizje wielkiej strategii.
Jastrzębie wychodzą z założenia, że Stany Zjednoczone korzystają z bycia dominującą potęgą na świecie, a następnie opracowują szereg polityk mających na celu powstrzymanie lub wyeliminowanie zagrożeń dla tej dominacji ze strony wrogich potęg, takich jak Rosja czy Chiny. Amerykańscy zwolennicy pierwszej linii uważają natomiast, że pozostawanie potęgą obejmującą cały glob kosztuje Stany Zjednoczone zbyt wiele krwi i pieniędzy — i że naród amerykański będzie bezpieczniejszy i pewniejszy, jeśli Stany Zjednoczone ograniczą swoje zaangażowanie w konflikty nieistotne i pozwolą innym krajom rozstrzygać swoje różnice bez amerykańskiej pomocy.
Gdy zaczynasz od każdego z tych wielkich założeń strategicznych, możesz zasadniczo wywnioskować, gdzie większość członków każdego bloku ląduje w konkretnych kwestiach. Jastrzębie kochają wojnę Izraela w Iranie, podczas gdy zwolennicy Ameryki obawiają się, że może ona bardziej bezpośrednio wciągnąć Stany Zjednoczone. Jastrzębie wierzą w agresywne próby powstrzymania chińskich wpływów w Azji Wschodniej, podczas gdy zwolennicy Ameryki szukają rozwiązań, które nie ryzykują wojny nuklearnej o Tajwan. Jastrzębie (w większości) popierają uzbrojenie Ukrainy przeciwko Rosji, podczas gdy zwolennicy Ameryki są temu w zdecydowanej większości przeciwni.
We wszystkich tych kwestiach polityka Trumpa jest całkowicie zróżnicowana.
Najpierw próbował negocjować porozumienie nuklearne z Iranem, którego jastrzębie nienawidziły, ale szybko zmienił zdanie na rzecz poparcia wojny Izraela. Jego polityka wobec Chin była niespójna, łącząc początkowo surowe taryfy i rozmowy o „ odłączeniu ” handlu z wynegocjowanym wycofaniem się i niejasnością w sprawie Tajwanu. W sprawie Ukrainy, gdzie Trump przymila się do Władimira Putina z Rosji i strofuje prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w Gabinecie Owalnym, istota polityki jest jeszcze bardziej zagmatwana — ograniczył amerykańską pomoc dla Ukrainy, jednocześnie przedłużając sankcje prezydenta Joe Bidena wobec Rosji , a nawet groził nowymi, jeśli Putin nie zawrze porozumienia o zawieszeniu broni.
Krótko mówiąc, druga kadencja Trumpa to plątanina niespójnych polityk i wywołujących szok zmian w polityce. Nie ma spójnej wizji świata, tylko to, co Trump zdecyduje, że polityka powinna być w danym momencie — niezależnie od tego, jak bardzo jest to sprzeczne z tym, co powiedział lub zrobił wcześniej. I podczas gdy wszyscy prezydenci muszą opracowywać nowe polityki w oparciu o wydarzenia, administracja Trumpa wprowadza mylące i radykalne zmiany w polityce w ciągu bardzo ograniczonych okresów czasu (dowód A: wciąż wahające się stawki taryfowe).
Ten ping-pong w polityce zagranicznej można zrozumieć tylko wtedy, gdy postrzegasz Trumpa jako osobę uczuloną na doktrynę polityki zagranicznej. Możesz przedstawić jego alergię pozytywnie (jest pragmatyczny) lub negatywnie (nic nie wie i nie chce się uczyć). Być może oba są prawdziwe w pewnym stopniu, ale dowody — takie jak jego odmowa czytania dokumentów informacyjnych — zdecydowanie przechylają się w drugą stronę.
Zamiast doktryny dostajemy instynkt Trumpa dotyczący interesów, układów i siły.
Wiemy, że myśli o obecnej polityce USA w kategoriach gry o sumie zerowej, na przykład, że NATO i umowy handlowe nie mogą przynieść korzyści obu stronom. Wiemy, że jest obojętny na ograniczenia prawne wynikające z prawa krajowego i międzynarodowego. Wiemy, że jest skłonny do agresywnego użycia siły, autoryzując ataki na grupy terrorystyczne w swojej pierwszej kadencji, które doprowadziły do szokująco wysokiej liczby ofiar wśród cywilów . I wiemy, że postrzega siebie jako wytrawnego negocjatora, a duża część jego polityki wydaje się opierać na założeniu, że może pozyskać przywódców takich jak Putin i chiński Xi Jinping.
Czasami oczywiście te instynkty łączą się i zderzają ze sobą – przykładem jest Iran.
Trump poświęcił sporo wysiłku w swojej drugiej kadencji, próbując wynegocjować nową umowę nuklearną z Iranem. Zarówno w kwietniu, jak i maju wyraźnie ostrzegał Izrael, aby nie atakował Iranu . Jednak teraz wydaje się w pełni popierać wojnę Izraela, publikując wojownicze posty Truth Social sugerujące, że Irańczycy powinni „ natychmiast ewakuować Teheran ”.
Przejście Trumpa od negocjacji do kibicowania wojnie nie jest wynikiem zmiany jego światopoglądu na politykę zagraniczną. Po prostu chciał być negocjatorem, a następnie został przekonany, dzięki połączeniu nacisków ze strony Izraela i własnego braku cierpliwości , że rozmowy nie przynoszą rezultatów. Dlatego Trump zdecydował, że wojna będzie porządkiem dnia.
„Teraz pan Trump poważnie rozważa wysłanie amerykańskich samolotów, aby pomóc w tankowaniu izraelskich samolotów bojowych i spróbować zniszczyć głęboko pod ziemią irański ośrodek nuklearny w Fordo za pomocą 30-tysięcznych bomb — krok, który oznaczałby oszałamiający zwrot od jego sprzeciwu sprzed zaledwie dwóch miesięcy do jakiejkolwiek akcji militarnej, póki istniała jeszcze szansa na rozwiązanie dyplomatyczne” — donosi New York Times .
Ale nawet pośród tych rozważań Trump tęskni za tym, by być negocjatorem — sugerując w wywiadzie dla ABC News w ten weekend, że wojna „musiała się wydarzyć”, aby rozmowy się powiodły, i że „mogła wymusić szybsze zawarcie umowy”. Jego bardziej wojowniczy sojusznicy widzą ofensywę Izraela jako pierwszy strzał w wojnie o zmianę reżimu; Trump widzi to jako sztukę zawierania umów.
Krótko mówiąc, próba skojarzenia Trumpa z jedną lub drugą frakcją GOP w polityce zagranicznej jest błędem kategorii. To po prostu Trump — człowiek z długą historią popierania i rozkazywania przemocy zbrojnej, ale także głęboką wiarą w swoje niemal magiczne moce zawierania umów.
Jeśli więc Trump kieruje się instynktem, to dlaczego różnice frakcyjne dzielące Partię Republikańską mają znaczenie?
Ponieważ wiemy na pewno, że Trump może łatwo ulec wpływom ludzi wokół niego. Podczas gdy ma pewne stałe i niezmienne poglądy, takie jak jego osobliwy pomysł, że deficyty handlowe są z natury złe, jest wiele obszarów, w których nie ma silnego zdania na temat faktów — i można go prowadzić w jednym lub drugim kierunku. To dobrze znane zjawisko Trumpa, który publicznie wypowiada się na podstawie tego, z kim ostatnio rozmawiał .
W pierwszej kadencji Trumpa miało to zaskakująco stabilizujący wpływ na politykę. Otaczało go więcej typów establishmentu, takich jak Jim Mattis i Mark Milley, którzy często odwodzili go od bardziej radykalnej polityki — albo po cichu sami tworzyli politykę zgodną z długoletnim dwupartyjnym konsensusem.
Mimo to nie brakowało momentów typowych dla Trumpa — wszyscy zapominają, że w 2017 r. byliśmy szokująco blisko wojny z Koreą Północną — ale całościowe osiągnięcia w polityce zagranicznej nie były tak radykalne, jak wielu się obawiało.
Jak wszyscy wiemy, druga kadencja jest inna. Typy Mattisa odeszły, zastąpione przez lojalistów. Frakcyjne spory nie toczą się między sojusznikami Trumpa a establishmentarianami, którzy chcieli go powstrzymać, ale między różnymi szczepami MAGA — niektóre bardziej jastrzębie, inne bardziej gołębie. Ale żaden z nich nie jest zwolennikiem stabilności, w sensie chęci zapewnienia, że Trump wpisuje się w długoletnie linie polityki zagranicznej USA po zimnej wojnie.
Tworzy to sytuację, w której każda frakcja próbuje przekonać Trumpa, że ich podejście najlepiej i najprawdziwiej ucieleśnia jego wizję MAGA. Problem polega jednak na tym, że taka wizja nie istnieje. Każda z nich odniesie sukces w różnych momentach, kiedy uda im się wykorzystać którykolwiek z instynktów Trumpa, który jest w danym momencie aktywny. Ale żadna z nich nigdy nie zdoła sprawić, by Trump zachowywał się jak ideolog, którego chcą, aby był.
Konkretnie rzecz ujmując, oznacza to, że chaos i sprzeczności, które cechowały wczesną politykę zagraniczną Trumpa, najprawdopodobniej będą trwać nadal.
W erze po 11 września prezydenci zyskali nadzwyczajne uprawnienia w zakresie polityki zagranicznej. Nawet wyraźne przepisy konstytucyjne, takie jak wymóg, aby Kongres wypowiedział wojnę lub zatwierdził traktaty, nie służą już jako znaczące kontrole zdolności prezydenta do użycia siły lub zmiany międzynarodowych zobowiązań USA.
To środowisko oznacza, że dwa czynniki kształtujące myślenie Trumpa — jego własne pomieszane instynkty i walka jego podwładnych o jego względy — prawdopodobnie będą miały bezpośrednie i natychmiastowe konsekwencje polityczne. Widzieliśmy to w burzliwych wydarzeniach jego wczesnej polityki w takich obszarach jak handel i Iran, i mamy wszelkie powody, by sądzić, że tak będzie w przewidywalnej przyszłości.
W nowym eseju w Foreign Affairs politolog Elizabeth Saunders porównuje amerykańską politykę zagraniczną pod rządami Trumpa do dyktatury „personalistycznej”: miejsc, w których jeden człowiek rządzi bez żadnych rzeczywistych ograniczeń, jak Rosja czy Korea Północna. Takie kraje, jak zauważa, mają długą historię nieudanych prób polityki zagranicznej.
„Bez ograniczeń, nawet ze strony elit w wewnętrznym kręgu przywódcy, personalistyczni dyktatorzy są podatni na militarne nieszczęścia, nieprzewidywalne decyzje i samodestrukcyjną politykę” – pisze. „Stany Zjednoczone, które mogą zmieniać politykę każdego dnia, traktować tych, którzy służą ich rządowi, z okrucieństwem i podejmować lekkomyślne działania , które narażają ich podstawowe systemy i narażają wspólne sekrety i aktywa na niebezpieczeństwo, nie są godne zaufania”.
Dopóki Trump pozostaje u władzy, tak właśnie będzie. Amerykańska polityka zagraniczna będzie w głównej mierze ustalana nie przez strategów czy ideologów, ale przez pomieszane i sprzeczne kaprysy jednego niestabilnego człowieka.
Vox