Niedawno awansujący Birmingham City pokazał, dlaczego ma na oku Premier League, remisując 1:1 z Ipswich Town

BIRMINGHAM, Anglia — Być może trochę za wcześnie, aby nazwać jakikolwiek mecz starciem na szczycie tabeli, skoro do końca sezonu odbędzie się ich jeszcze 551. Jednak trudno pozbyć się wrażenia, że za rok przynajmniej jedna z tych drużyn będzie przygotowywać się do gry w Premier League.
Już przed rozpoczęciem sezonu Ipswich Town było faworytem do awansu, ale piątkowe dowody wskazują, że 18. najlepsza drużyna w zeszłorocznej piramidzie piłkarskiej była wyraźnie gorsza od mistrzów League One. Birmingham szybko zbudowało swoją pozycję na solidnych fundamentach i jeśli jeszcze nie kupiłeś ich jako kandydatów do awansu, możesz rozważyć kilka opcji na akcje. Późny, kontrowersyjny rzut karny wykorzystany przez George'a Hirsta mógł pozbawić The Blues 20. zwycięstwa w ostatnich 24 meczach ligowych u siebie, ale wynik końcowy 1:1 nie powinien nikogo zwodzić, że to był wyrównany mecz. Jeśli utrzymasz taką formę do maja, Birmingham będzie miało równie duże szanse na awans, jak ktokolwiek inny.
Wspierani przez Toma Brady'ego The Blues nie mają ambicji i agresywnie inwestowali w dążenie do dwukrotnego awansu z League One do Premier League, który ich przeciwnicy osiągnęli w latach 2022-2024. Pomruki oczekiwania przed rozpoczęciem meczu ustąpiły miejsca rykom radości, gdy zaprezentowano nowego nabytku Marvina Duckscha, niemieckiego reprezentanta z 32 golami w Bundeslidze w ciągu ostatnich trzech sezonów. Dzisiejszy mecz pokaże, że będzie miał sporo pracy, aby przebić się do pierwszej jedenastki, która huczy, a czterech nowych zawodników idealnie wpasuje się w drużynę, która w zeszłym sezonie zdobyła 111 punktów.
Dwadzieścia minut do rozpoczęcia meczu i było oczywiste, jak wierni kibice Bluenose pomogli Birmingham City zdobyć największą liczbę punktów u siebie w historii angielskiej piłki nożnej w zeszłym sezonie, a boisko kołysało się pod zachodzącym sierpniowym słońcem. Okrzyki, że „super Chris Davies” poprowadzi ich do Premier League, brzmiały bardziej jak przepowiednia niż huragan, gdy pomocnicy Blues natychmiast odcisnęli swoje piętno na meczu. Gdyby Kyogo Furuhashi nie zobaczył, że jego piękny wolej został anulowany z powodu kontrowersyjnego faulu na Jacobie Gravesie, dach mógłby runąć z tego miejsca.
Być może najbardziej imponującym aspektem pierwszej połowy Ipswich było to, jak upewnili się, że oddawane terytorium i posiadanie piłki nie przełożyło się na lawinę prób zdobycia gola przez Alexa Palmera. Posiadanie piłki na poziomie 64%, przekładające się na pięć strzałów o wartości xG 0,3, mogłoby sugerować, że podopieczni Chrisa Daviesa stosowali jałową kontrolę nad grą. To jednak nieprawda. Z Brightem Osayi-Samuelem wysuniętym wysoko na prawą stronę boiska i Demarai Grayem, który mógł swobodnie wbiegać do środka boiska, City było gotowe do wystawiania zawodników do ataku, nieustannie badając sytuację. Podania Tomokiego Iwaty często groziły rozbiciem Ipswich, co po pół godzinie gry rzeczywiście się zdarzyło, ale Jay Stansfield postawił na siłę uderzenia, gdy ustawienie mogło być bardziej odpowiednie w danej sytuacji.
Przeciwko The Blues stanęli byli zawodnicy Premier League, których styl gry wydawał się bardziej typowy dla niższej ligi. Dwa najlepsze otwarcia Ipswich w pierwszej połowie miały miejsce, gdy Sammie Szmodics nie mógł dokończyć podania George'a Hirsta i gdy dopadł do niecelnego podania Ryana Allsopa w środek pola, ale minął bramkę tuż z pola karnego.
Najbardziej godne uwagi w tych sytuacjach było wygrywanie przez Ipswich pojedynków powietrznych i bezpańskich piłek. Ten schemat nie utrzymał się w drugiej połowie, kiedy Osayi-Samuel przebił się przez powietrze tuż za linią połowy przeciwnika, a jego strzał głową trafił prosto w Furuhashiego w polu karnym. Były napastnik Celtiku spisał się dobrze, oddając strzał z Greavesem na ramieniu, ale jego strzał odbił się od słupka i dał Stansfieldowi potężny strzał z sześciu metrów.
Biorąc pod uwagę, że w zeszłym sezonie stracili tylko dwa punkty z zwycięskich pozycji u siebie, nic dziwnego, że Birmingham zdawało się komfortowo trzymać Ipswich na dystans. W pół godziny po golu otwierającym dla Stansfield, Ipswich oddało tylko jeden strzał. Wydawało się, że goście nie mają z tego żadnych korzyści, dopóki w 91. minucie rzut rożny nie trafił głową w wyciągnięte ramię Lydona Dykesa. Podobnie jak faul na Furuhashim, była to jedna z tych decyzji, których nie można było odpuścić, ale fakt, że tak wiele z tych trudnych decyzji nie poszło po ich myśli, sprawił, że imponujące zwycięstwo The Blues zamieniło się w strzał z dystansu Tractor Boys. Hirst zadbał o to, aby pierwszy strzał Ipswich był celny, a złość na stadionie, który nie jest przyzwyczajony do odbierania im dwóch punktów, kipiała.
Najlepsze, co można powiedzieć o Ipswich, to to, że wyglądali na drużynę, która musi wyrobić sobie nawyk wygrywania, który gospodarze wypracowali w zeszłym roku. Z pewnością będą teraz lepsi. W drużynie Kierana McKenny jest zbyt wielu utalentowanych zawodników, z których jak dotąd jedynie Liam Delap znacząco odszedł. Ich szeregi zostaną wzmocnione dzięki rychłemu przybyciu Chuby Akpoma, którego pozyskali, gdy wydawało się, że trafi do Birmingham.
Przede wszystkim jednak będą musieli zagrać z dzisiejszymi przeciwnikami tylko raz w ciągu najbliższych 45 meczów. Mimo to można się spodziewać, że nie uda im się szybko zapomnieć o tym spotkaniu. To najwcześniejszy możliwy termin, ale wygląda na to, że faworyt do awansu, Ipswich, będzie musiał poświęcić znacznie więcej czasu na martwienie się o to, co robi Birmingham.
cbssports