Lekcje z Nowego Jorku

Władimir Putin i Xi Jinping, oblężony Nicolas Maduro, Kim Dzong Un , który broni się bronią nuklearną, i inni totalitaryści świata – wszyscy mogą być zadowoleni. Podobnie masy świata, z ich chaotycznym myśleniem, buntują się , bo kontrakty są bezwartościowe, mieszkania horrendalnie drogie, a fortuny potentatów algorytmów uwłaczają ich podstawowej inteligencji i poczuciu tożsamości.
Dzieje się coś bardzo złego w potężnych Stanach Zjednoczonych, skoro to symboliczne miasto liberalnej demokracji, centrum światowego systemu finansowego i tętniąca życiem metropolia, w której mieści się siedziba Organizacji Narodów Zjednoczonych, wybiera na burmistrza kogoś, kogo przywódca wolnego świata ostro potępia w mediach społecznościowych, siedząc w Białym Domu w Waszyngtonie i nazywa „stuprocentowym komunistycznym szaleńcem”.
Wśród towarzyszy Pedro Sáncheza w postępowym, antyamerykańskim marszu z pewnością panuje radość. Ada Colau nie będzie już burmistrzem Barcelony, ale muzułmanin, który oskarża Izrael o „ludobójstwo” w Strefie Gazy, jest teraz burmistrzem Nowego Jorku.
Zwycięstwo Zohrana Mamdaniego w mieście, które nigdy nie zasypia, rekompensuje zwycięstwo Donalda Trumpa sprzed roku w wyborach prezydenckich w najpotężniejszym kraju w historii. To zarówno uspokajające, jak i niepokojące, w zależności od perspektywy.
Od Korei po Wenezuelę, przechodząc przez Chiny i Rosję, autorytarni przywódcy u władzy nienawidzą jednej rzeczy: wolności oddania głosu do urny w kolegium elektorskim i trzymają się przekonania, że liberalne demokracje są przestarzałe i weszły w fazę nieustannego upadku.
W rzeczywistości totalitaryści powinni być wdzięczni za głosy oddane w otwartych społeczeństwach. Dziś, w epoce populizmu i demagogii, to, co powinno wzmacniać liberalne demokracje, wręcz przeciwnie, ujawnia ich słabość. A upadek zaczyna się, gdy elity tracą kontakt, który pozwala im wyczuwać puls społeczeństwa, którym rządzą, i tracą z oczu kompas, który nimi kieruje.
W lokalach wyborczych, gdziekolwiek się one znajdują, wyborcy wykazują chęć odrzucenia starej polityki i rozumieją to zarówno Donald Trump, jak i Mamdani, jego „szalony” przeciwnik, który, gdy zachodzi taka potrzeba, okazuje się równie biegły w sztuce mobilizowania pierwotnych emocji.
Obaj deklarują się jako outsiderzy, oderwani od systemu, choć z podobnym sukcesem jeden spędził życie w branży nieruchomości, a drugi w nie mniej konkurencyjnym świecie polityki miejskiej. Jeden, który chce deregulacji, aby móc budować wszędzie, jest całkowitym przeciwieństwem drugiego, który chce zamrozić czynsze i nie zdaje sobie sprawy, że to tylko podniesie ceny mieszkań.
Konflikt między najludniejszym miastem Unii a stolicą pięćdziesięciu stanów nie jest korzystny ani dla Stanów Zjednoczonych , ani dla ich partnerów w Unii Europejskiej, sojuszników z NATO, Ukrainy, która została zaatakowana przez Rosję, ani dla Azjatów, którzy obawiają się, że Chiny wchłoną Tajwan. Wszyscy kłaniają się Trumpowi i wszyscy obawiają się jego nieprzewidywalnych wahań nastroju.
UpórJednak większość nowojorczyków obstawała przy swoim. Zignorowali groźby Trumpa o cięciu funduszy federalnych, jeśli zagłosują na człowieka, którego w swoich prowokacyjnych tweetach oskarża o bycie niebezpiecznym lewicowcem. Być może jedynym efektem jego prymitywnych taktyk zastraszania było zwiększenie poparcia dla Mamdaniego, bo wyborcy potrafią być aż tak uparci.
Frustrację Trumpa łatwo zrozumieć. Do wtorkowego ponownego przeliczenia głosów w Nowym Jorku, prawdziwym wrogiem prezydenta USA był Sadiq Khan, muzułmański burmistrz Londynu i orędownik multikulturalizmu. Teraz ma, jak uważa, kolejnego robaka, który zadomowił się w jego rodzinnym mieście i który również klęka twarzą do Mekki.
W Londynie pojawiają się ruchy białej supremacji , wspierane przez ruch MAGA , popierany przez Trumpa, mimo że stolica Wielkiej Brytanii wydaje się być coraz bardziej kosmopolityczna. Nowy Jork prawdopodobnie pozostanie taki sam, ale głupotą byłoby ignorowanie rasistowskiego zwrotu, jaki może przybrać debata publiczna.
Czy coś jest nie tak? Współczesny Hamlet, jak Hamlet Szekspira, który powiedział: „Źle się dzieje w państwie duńskim”, odpowiedziałby twierdząco, ponieważ widzi rzeczy takimi, jakie są. Kiedy przechodzi obok Trump Tower na Piątej Alei na Manhattanie, tak jak jego duński poprzednik, wędrując wzdłuż nabrzeża zamku Elsinore, uderza go odrażający zapach, który nie powinien istnieć w krainie Gwiaździstych Pasów i „My, Naród”.
Według wyników wyborów na burmistrza Nowego Jorku, które odbyły się przedwczoraj, w mieście wieżowców jest wielu Hamletów z szeroko otwartymi oczami, pragnących wyrównać rachunki za zepsucie, które widzą. Mamdani instynktownie to zrozumiał.
Nowy burmistrz przemierzył miasto od przecznicy do przecznicy, pukając do każdych drzwi i wysłuchując skarg wszystkich. Dlatego Mamdani , urodzony 34 lata temu w Kampali w Ugandzie, zostanie po swojej inauguracji 1 stycznia burmistrzem ponad ośmiu milionów mieszkańców Nowego Jorku – miasta, które powitało jego i jego rodziców, oboje z Indii, gdy miał pięć lat.
Mamdani podzielał żale, które słyszał w trakcie kampanii wyborczej. Jego dyskurs polityczny koncentruje się na dostępności mieszkań i nierównościach, które zamieniają amerykański sen w koszmar. Zaprzecza, że jest „stuprocentowym” komunistą, ale potępia szerzący się kapitalizm i deklaruje się jako demokratyczny socjalista.
Triumf młodego Mamdaniego, charyzmatycznego agitatora z darem gadki, nieposiadającego żadnego doświadczenia w zarządzaniu miliardowymi budżetami i 300 000 pracowników sektora publicznego na liście płac, jest jednoznacznym znakiem zmęczenia i nieufności wobec establishmentu, jakie odczuwają wyborcy.
Doskonałym przykładem jest Andrew Cuomo, rywal Mamdaniego w walce o nominację Demokratów na burmistrza, partia, która jest czystym i prostym „establishmentem”. Cuomo uważał, że urząd burmistrza należy mu się, ponieważ pełnił przez trzy kadencje funkcję gubernatora stanu Nowy Jork, podobnie jak jego ojciec, Mario Cuomo.
Właśnie ze względu na swoje pochodzenie Mamdani upokorzył Cuomo Jr. w prawyborach Partii Demokratycznej, a następnie ponownie go zmiażdżył, gdy elitarny Cuomo, nie potrafiąc zrozumieć zmiany paradygmatu, kandydował jako kandydat niezależny.
Mamdani przyjął zawsze atrakcyjny wizerunek reformatora i reformatora, prawego, uczciwego i sprawiedliwego. Miał dwadzieścia lat 11 września 2001 roku, kiedy samoloty porwane przez Al-Kaidę zniszczyły WTC na Dolnym Manhattanie i zabiły ponad trzy tysiące nowojorczyków. Kilka tygodni później Michael Bloomberg, zręczny regenerator miasta, które przez całą dekadę zmagało się z traumą, został wybrany na burmistrza.
Inna galaktykaBloomberg , tytan Wall Street i założyciel niezastąpionej platformy medialnej kapitalistycznego świata, noszącej jego imię, należy do dwudziestu najbogatszych ludzi świata. Mamdani, syn muzułmańskiego profesora uniwersyteckiego specjalizującego się w studiach postkolonialnych i znanego indyjskiego filmowca, zdobywcy Złotego Lwa na Festiwalu Filmowym w Wenecji, pochodzi z innej galaktyki i ją reprezentuje. Ale on również nawołuje do odrodzenia.
Jako burmistrz Mamdani obiecuje bezpłatną miejską opiekę nad dziećmi i transport, a nawet ogromne publiczne supermarkety w różnych dzielnicach miasta, które obniżą koszty artykułów spożywczych. Dzięki Bloombergowi Ameryka wielkich banków i gigantycznych korporacji ponownie zaufała Nowemu Jorkowi. Zamiast dążyć do odzyskania przychylności bogaczy, Mamdani, niczym Hamlet zmagający się z dylematem bycia i niebycia, dąży do osiągnięcia transcendentnych osiągnięć w sferze przyzwoitości i autentyczności.
Tutaj, w tych stronach, mamy do czynienia z ponurą narracją zwolenników Sáncheza i żałosnym widowiskiem niezdecydowania i błędów tych, którzy nimi nie są. Można by pozazdrościć rozmów po drugiej stronie Atlantyku i tęsknić za postacią odnowy, kimś godnym zaufania. Można by też obawiać się chaotycznej fali retoryki dobrego samopoczucia, ignorującej prawdziwych wrogów otwartego społeczeństwa.
Expansion




