Gwałtowna powódź w Teksasie, rośnie bilans ofiar. Dramatyczne relacje Polaków

Akcja poszukiwawczo-ratunkowa na miejscu trwa. Poszukiwanych jest co najmniej 27 osób, w tym dziewczynki, które przebywały na obozie Camp Mystic w hrabstwie Kerr. Uczestnicy obozu są wśród ofiar śmiertelnych powodzi.
Powódź w Teksasie. Na Camp Mystic było ponad 20 Polaków- Zapewniam państwa, że razem z partnerami zrobimy wszystko, nie spoczniemy, dopóki nie znajdziemy ostatniego ciała - zapowiedział szeryf hrabstwa Kerr Larry Leitha.
Na Camp Mystic było 24 uczestników wymiany kulturowej Camp America z Polski. Wszyscy są cali i zdrowi.
Obóz znajdował się w pobliżu rzeki Guadalupe, która w piątek gwałtownie wystąpiła z brzegów z powodu silnych opadów deszczu. Na Camp Mystic przebywało ok. 750 osób, część z nich ewakuowano helikopterami.
Burmistrz Kerrville Joe Herring poinformował, że do powodzi błyskawicznej doszło "nocą, gdy ludzie byli w łóżkach".
USA. Gwałtowna powódź w Teksasie. Dramatyczna relacja PolkiPolacy przebywają obecnie w hotelach w Teksasie. - My (z dziewczynami red.) podczas tego wszystkiego spałyśmy. Wstałyśmy dopiero o godzinie szóstej, gdy było tak naprawdę po wszystkim. I nie wierzyłyśmy po prostu, co tam się wydarzyło. To było jak (zły) sen... - powiedziała Marcelina Pryga, która była w zalanym przez powódź ośrodku Camp Mystic.
- Jest nam ciężko, ale na pewno dzisiaj jest lepiej niż wczoraj. Jesteśmy rozmieszczani w hotelach i na razie odpoczywamy tutaj - powiedziała.
- Sam dzień (czwartek- red.) wyglądał całkiem normalnie. Część naszego polskiego zespołu miała w tym dniu wolne. Pojechali na wycieczkę do Austin i w drodze powrotnej zepsuł im się samochód, więc zostałem przez swoich przełożonych poproszony o to, żeby po nich pojechać. Była to mniej więcej godzina 22 - opowiadał z kolei Olaf Sokal.
ZOBACZ: Wielka powódź w Teksasie. Rośnie bilans ofiar, prognozy nie napawają optymizmem
- W drodze powrotnej już konkretnie zaczęło padać. Gdy dojechaliśmy do Kerrville, miasta oddalonego około pół godziny od obozu, była taka ściana deszczu, że jechaliśmy chyba godzinę albo nawet dłużej, bo nie było nic widać na trasie - kontynuował.
- Na camp dotarliśmy około godziny drugiej w nocy. Wszystko wyglądało wtedy, powiedzmy, normalnie, bo takie deszcze już się niejednokrotnie zdarzały tam na miejscu, wody bywało naprawdę sporo - dodał.
Po ok. 30-40 minutach zaczęły pojawiać się przerwy w dostawie prądu, nie działała też sieć Wi-Fi.
"Wokół nas była po prostu ogromna i silna rzeka"Gdy ok. godziny trzeciej w nocy na chwilę pojawił się zasięg, Olaf zobaczył, że część personelu z Polski zaczęła pisać na czacie grupowym o zbierającej się dużej ilości wody na terenie ośrodka. - Wiedziałem, że zaczęło się robić poważnie, kiedy zaczęli pisać, że czują zapach spalenizny - dodał.
ZOBACZ: Wielka powódź - mizerne odszkodowania. Ludzie są zrozpaczeni
- Wyszliśmy przed dom zobaczyć, co się dzieje. A wokół nas była po prostu ogromna i silna rzeka, która miała około 15 metrów szerokości - opowiadał.
Akcja ewakuacyjna. Wiele osób poszukiwanychNocą uczestniczące w obozie dzieci zaczęły się budzić z powodu szalejącej burzy. Rozpoczęto też ich ewakuację.
- Gdy około godziny siódmej-ósmej chodziliśmy z personelem i przeszukiwaliśmy wszystkie domki, jeszcze trwała burza. Helikoptery próbowały do nas dolecieć (...) od około godziny piątej-szóstej rano, natomiast warunki pogodowe im nie pozwalały w żaden sposób na to - podkreślił Olaf.
Według niego pierwszy helikopter pojawił się na miejscu przed godziną 9. W ciągu dnia z ich pomocą ewakuowano dzieci z ośrodka. Jak dodał, ratownicy mogli dotrzeć do obozu transportem drogowym dopiero wczesnym popołudniem, ponieważ wcześniej droga była nieprzejezdna.
ZOBACZ: Rośnie tragiczny bilans w Los Angeles. Wołodymyr Zełenski oferuje pomoc
- Opuściliśmy ośrodek dopiero dzisiaj, jakieś trzy godziny temu. Jesteśmy uczestnikami programu Camp America i czekaliśmy na dalsze instrukcje od nich: co mamy zrobić, gdzie mamy się udać. Zeszłą noc spędziliśmy jeszcze na campie, na znajdującej się na wzniesieniu jadalni. Mieliśmy tam dostęp do jedzenia i wszyscy razem jako polski personel spaliśmy tam. Dzisiaj dostaliśmy informację, że ktoś z biura Camp America po nas ma przyjechać - przekazała Marcelina.
Zapewniła, że nikomu z 24 Polaków obecnych na obozie nic się nie stało.
Jak wyjaśnił Olaf, na terenie Camp Mystic były drewniane i częściowo murowane domki. - Niektóre z nich były pozalewane do dachu. Duża część ośrodka jest zniszczona - dodał.
Olaf, który przyjechał na obóz już po raz trzeci, podkreślił, że wiele osób wciąż jest poszukiwanych. Zaznaczył, że dowiedział się od właścicieli ośrodka, że ich ojciec, a zarazem dyrektor obozu Dick Eastland zginął, ratując dzieci.

polsatnews