Wybierz język

Polish

Down Icon

Wybierz kraj

Poland

Down Icon

Przeżył piekło w kopalni. To, co usłyszał w szpitalu, brzmiało jak wyrok. "Pan nie ma płuc"

Przeżył piekło w kopalni. To, co usłyszał w szpitalu, brzmiało jak wyrok. "Pan nie ma płuc"

– Jeszcze na łóżku szpitalnym przysięgałem sobie, że nie zostawimy naszych kolegów w potrzebie. Brać górnicza musi się trzymać razem. Znałem niektórych poszkodowanych chłopaków, część była ze mną w szpitalu. Jeden ma twarz spaloną, inny ręce. Pomagamy sobie – podkreśla pan Marek.

Mirosław Romańczuk (42 l.) toczy zaciętą walkę o zdrowie, ale los go nie oszczędza. Feralnego dnia byli razem z Markiem Morgałą na szychcie. Mirosław Romańczuk był kombajnistą. Wcześniej znali się tylko z widzenia. Romańczuk to kawał chłopa, dwa metry wzrostu, honorowy dawca krwi. W stanie krytycznym został przetransportowany śmigłowcem do Szpitala Specjalistycznego im. Ludwika Rydygiera w Krakowie. Miał 80 proc. poparzonego ciała, w tym drogi oddechowe.

– Mąż chce żyć, udowadnia to każdego dnia. Lekarze mówią o wielkim cudzie i o woli życia – zauważa pani Kornelia (45 l.), żona Mirosława, która od chwili wypadku jest przy mężu w Krakowie. Szpital to jej drugi dom.

Marek Morgała pamięta ze szczegółami dzień wypadku i wszystko co działo się potem.

– Sam wypadek? To był szok. Życie mi przeleciało przed oczami, jak w amerykańskich filmach, w sekundę... Myślałem, że już po mnie – opowiada, nie ukrywa, że cierpi teraz na zespół stresu pourazowego. Opowiadając o wypadku, wzrusza się.

– Była poranna zmiana. Nagle zrobiła się przeraźliwa cisza. Następnie coś buchnęło, silny podmuch gorąca. Potem podbiło pyłami kopalnianymi. Pyły są najgorsze, bo duszą. Zacząłem się dusić, powiedziałem sobie to k...a koniec. Ty stąd nie wyleziesz, ale za chwilę do głowy przyszła mi myśl. Tyś jest hanys, ty masz dzieci... Ubrałem trzy maski na twarz. Była widoczność na 30 cm, tak darłem do przodu, aż wyszedłem, do świeżego powietrza. Później musiałem iść 2 km z tymi ranami. Tak wyszedłem z tego piekła – wspomina Marek Morgała. 800 metrów pod ziemią było wtedy 44 górników. – Słyszy się samego siebie. Nikogo nie widziałem, wychodziłem po omacku. Przewracałem się, zahaczałem o coś, potykałem, tam była ściana. Sprzęty, szło wydobycie – mówi.

Szpital w Siemianowicach Śląskich. Kotlet i wyrok od lekarza

W karetce do siemianowickiej oparzeniówki zdążył sobie zrobić zdjęcie, wysłał wiadomość do żony. W szpitalu poprosił o kotleta. – Było mi zimno i byłem strasznie głodny – przyznaje Marek Morgała.

– Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że z mężem jest tak źle. Byłam pewna, że idzie na jakiś zabieg oczyszczania ran – zauważa pani Karolina (37 l.) , żona pana Marka. – Po badaniach przyszedł lekarz i powiedział: "pan nie ma płuc". Pana płuca to jedna, wielka smoła, musimy pana uśpić – opowiada Marek Morgała. Lekarze obawiali się, czy przeżyje. Przez 12 dni był na intensywnej terapii.

– Podawali mi środki przeciwbólowe i uspokajające. Po tych lekach zwariowałem. Śniły mi się koszmary, wszystko pamiętam. Śniło mi się, że mi rękę ucięło i przyszyli mi ją na nowo. Mówiłem na jawie, "patrz mam przyszytą rękę". Co poszedłem spać, znowu koszmary. Jednej nocy wydawało mi się, że kibice zaatakowali mnie przez okno. Chciałem się bronić, wyrwałem sobie cewnik, sondę z nosa, chciałem uciekać, ale nie umiałem chodzić. Spadłem z łóżka, pozrywałem wszystko w tej malignie – wspomina.

Bolesne zabiegi i powrót do zdrowia

Tak było przez dwa krytyczne tygodnie. Potem zaczął wracać do żywych. Przyszedł drugi etap leczenia. O wiele bardziej bolesny. Miał martwicę, trzeba było zrobić tzw. łyżeczkowanie ran. – Jestem twardziel. Wsadzili mnie do łóżka i małą łyżeczką na żywca zdrapywali martwicę, bo nie można było robić przeszczepów. Nie chciałem środków przeciwbólowych, bo nie chciałem znowu zwariować – opowiada. By nie krzyczeć z bólu, w ustach miał gazę. Po drugiej ręce gładziła go pielęgniarka, pomagała, by jeszcze wytrzymał.

– Wyszedłem ze szpitala 21 marca. Miałem duże wsparcie. Cała wioska modliła się za mnie. Jestem strażakiem. Ludzie mnie znają. Filmy mi nagrywali do szpitala, mobilizowali mnie. Raz wszyscy znajomi, 150 osób nagrało się, od rodziny po kolegów ze szkoły – opowiada. Dlatego wie, co znaczy wsparcie i pomoc. Żony poszkodowanych górników organizowały i organizują zbiórki na leczenie mężów i rehabilitację.

– To wszystko kosztuje. Mnie już tych pieniędzy wystarczy. Gdy byłem w szpitalu, wiedziałem, że dwóch najbardziej poszkodowanych jest w Krakowie, jest z nimi źle, jeden z nich już wyszedł. Pozostał Mirek. Nam pomogli, nie możemy go zostawić – tłumaczy, dlaczego zaczął działać. – Do tej ściany, gdzie był wypadek, niedawno mnie przydzielili. Nie znałem tak dobrze Mirka, słyszałem jeszcze w szpitalu, że jest z nim źle – mówi.

Na pomoc Mirkowi. Fatum nad rodziną

Mirosław Romańczuk w stanie krytycznym trafił do szpitala Krakowie. Przeżył kilkakrotnie sepsę. Amputowano mu nogę, stracił do połowy palce u rąk.

– Została mu jedna noga i pięć palców u nogi. Ciało męża przypomina wielką ranę – mówi zrozpaczona pani Kornelia. Mirosław Romańczuk został wybudzony ze śpiączki 19 marca 2025 r. Jak mówi żona pana Mirka, muszą teraz razem zmierzyć się z rzeczywistością, której nikt nie potrafi sobie wyobrazić.

– Jak on walczy. Nie poddaje się, mimo tego bólu i cierpienia. Pogodził się z tym, że stracił nogę i palce, on chce żyć – podkreśla pani Kornelia. Lekarze będą rekonstruować palce, nacinać dłonie, by resztki kikutów wydłużyć, ile się da. Pana Mirosława czekają rekonstrukcje, skomplikowane zabiegi i wielki ból. Pani Kornelia w szpitalu jest przy mężu od wypadku. Od stycznia Kornelię i jej rodzinę prześladuje pasmo nieszczęść. W pożarze domu zginął niedawno tata pani Korneli.

– Czy ten koszmar kiedyś się skończy? – pyta pani Kornelia. Wie, że musi być silna. Nie myśli o sobie, o przyszłości, tylko o tym, by mąż odzyskał siły. – Nie wiem, co przyniesie jutro, ale Mirek zasługuje na to, aby je zobaczyć – apeluje zrozpaczona. Uruchomiła zbiórkę na leczenie męża. Pieniądze można wpłacać na specjalne konto.

Koszulki od Lukasa Podolskiego. Licytacje i aukcje charytatywne dla poparzonego górnika

Marek Morgała robi co może, by pomóc koledze. – Jestem związany z klubem Górnik Zabrze, napisałem do chłopaków, miałem spotkanie z Lukasem Podolskim. Dostałem od niego koszulkę, sprzedałem ją na aukcji za 4,2 tys. zł. Mamy jeszcze inne koszulki zawodników, rękawice bramkarskie, piłkę. Wszystko z certyfikatami, szykujemy licytacje na festynach – opowiada o planach. Pomaga mu żona, która jest wolontariuszem na dziecięcej onkologii, a także prowadzi animacje dla najmłodszych.

Pan Marek ma mnóstwo planów. W czasie pobytu w szpitalu przez miesiąc nie widział rodziny. W tym czasie spisywał swoje przeżycia, żona także pisała pamiętnik o miłości do męża i kruchości życia. Małżonkowie swoje przeżycia chcą wydać w formie książki, którą planują podarować najbliższym. – Żona mnie dopinguje. Do Mikołaja muszę być w formie. Co roku z kolegą jesteśmy Mikołajami i chodzimy po wsi, zbierając datki na dzieci onkologiczne. To już szósty raz z kolei. W tym roku musi być wyjątkowy – dodaje pan Marek.

Zapalenie metanu w kopalni Knurów-Szczygłowice. 16 osób poszkodowanych. "Stan wszystkich górników, którzy do nas trafili, jest ciężki"

fakt

fakt

Podobne wiadomości

Wszystkie wiadomości
Animated ArrowAnimated ArrowAnimated Arrow