Los Kamila Glika jest przesądzony?! Prezes postawił twardy warunek!

Michał Białoński, Polsat Sport: Kamil Glik to dla Cracovii bardzo ważna postać, swoista odpowiedź na Kubę Błaszczykowskiego z Wisły. Ikona reprezentacji Polski. Natomiast pod względem zdrowotnym jego przygoda z "Pasami" nie poszła po myśli klubu, a przede wszystkim samego Kamila. Wyobraża pan sobie, że po wyleczeniu kontuzji przedłoży pan Glikowi propozycję prolongaty kontraktu, który wygasa już w czerwcu?
Mateusz Dróżdż, prezes Cracovii: Myślę, że to będzie decyzja całego pionu sportowego. Co do Kamila, ja mogę powiedzieć, że pierwszy raz w życiu widzę coś takiego, żeby piłkarz, po zerwaniu więzadeł jednych i drugich, w ciągu niecałych trzech miesięcy wracał na boisko. Życzę mu jak najszybszego powrotu na boisko, odzyskania świetnej formy, bo wtedy będzie nam łatwiej rozmawiać o nowym kontrakcie. Ale pamiętajmy też o tym, że czasami pośpiech przy tak poważnych urazach jest złym doradcą. Może spowodować zerwanie drugich więzadeł, jak to nastąpiło na przykład u Arkadiusza Milika.
ZOBACZ TAKŻE: Zmiana właściciela uderzy w legendarny polski klub?! Prezes odkrył karty! "Mamy odciążyć właściciela"
Żałuje pan burzy, jaka się wywiązała po pańskiej wizycie w szatni piłkarzy, po ubiegłorocznej porażce z Ruchem w Chorzowie? Kamil Glik napisał wtedy na platformie X, że jeszcze nigdy nikt go tak nie poniżył.
Żałuję jednej rzeczy, że nie wiedziałem, iż żegnamy zawodników, którzy odchodzą. Dlatego moment mojej przemowy w szatni był niewłaściwy. Wystarczyło mi przekazać, że żegnamy zawodników, ale generalnie był to dobry czas, aby przekazać, że pewnych rzeczy nie będziemy akceptować.
A o słowa Kamila trzeba pytać jego samego. Ktoś może mi zarzucić, że to było nieprzemyślane, pod wpływem emocji. Ale nie. To był ostatni moment, tuż po sezonie, na takie słowa.
Zapalenie lampki ostrzegawczej?
Dokładnie. Taki przekaz na pierwszym treningu przed nowym sezonem nie dałby właściwego efektu, zepsułby atmosferę. Natomiast wysłanie piłkarzy na urlopy z przekazem, który może był niemiły, ale dawał czas na refleksję. Żałuję tylko tego, że nie uszanowałem do końca tych, którzy odchodzili, ale nie wiedziałem wcześniej o tym fakcie.
Prezes Dróżdż o wyborach prezesa PZPN-uJuż w czerwcu czekają nas wybory w PZPN-ie. Nie dziwi pana to, że w największym i najbogatszym polskim związku jest tylko jeden kandydat – obecny prezes Cezary Kulesza?
Myślę, że pan redaktor sam się uśmiecha i wie, że to nie będzie tak do końca.
Nie będzie to wybór przez aklamację?
Myślę, że nie. W polskiej piłce jest wiele rzeczy do poprawy. Dużą rolę odgrywać w tym powinny związki wojewódzkie. Z mojej perspektywy wydaje mi się, że one powinny się skoncentrować na piłce amatorskiej, a klubom profesjonalnym na szczeblu centralnym starać się pomóc na tyle, na ile to możliwe. Z kolei PZPN powinien się bardzo mocno skoncentrować na piłce profesjonalnej.
Choć jest wiele rzeczy do poprawienia, nie chcę powiedzieć, że oczekuję drastycznych zmian. Znam Czarka Kuleszę, ale z miłą chęcią wysłucham kontrkandydatów.
Choćby Wojciecha Cygana? Jeszcze rok temu zapewniał, że przeciwko Kuleszy nie wystartuje, ale po napięciach na linii PZPN – kluby Ekstraklasy to się mogło zmienić.
Nie wiem, jakie Wojtek ma plany, ale na pewno jest osobą z olbrzymim doświadczeniem z paru klubów. Z GKS-u Katowice, z Rakowa. Pracował w różnych warunkach: był w spółce miejskiej, teraz jest przy olbrzymim właścicielu prywatnym Rakowa Częstochowa. Jest w PZPN-ie, ma dużą wiedzę na temat piłki nożnej. Na pewno warto wysłuchać takich osób i korzystać z ich wiedzy. Nie mówię, że koniecznie w roli prezesa PZPN-u, ale w ogóle korzystać, mimo że nie łatwo nam się przeprowadzało transfer Makucha do Rakowa.
Nie uważa pan, że w związku z tym, iż baronowie, czyli szefowie wojewódzkich związków są podzieleni, Ekstraklasa ma wyjątkowo dużo do powiedzenia na sali wyborczej? Pokazało to chociażby odejście od obowiązkowego wystawiania młodzieżowca, wprowadzone pod wyraźne dyktando klubów.
Ja zawsze starałem się nie zwracać uwagi na to, kto ile ma głosów. Jest to męczące. Jeżeli chcemy iść z piłką do przodu, a mamy spore pieniądze i jeszcze większy potencjał w narodzie, do tego świetną infrastrukturę, więc naprawdę jesteśmy w stanie to zrobić. Chociażby jako reprezentacja środowiska, nie koncentrujmy się nad tym, kto ile ma szabel i kogo zna, tylko jaki ma pomysł na piłkę i jak ją chce rozwinąć. To dla mnie jest najważniejsze.
Jeżeli wspólnie, jako Ekstraklasa uznamy, że dany kandydat jest najlepszy nie dla Ekstraklasy, ale dla całej polskiej piłki, to po prostu taką trzeba będzie podjąć decyzję.
Czyli uważa pan, że z całego dobrostanu: Ekstraklasa, cała polska piłka zawodowa można wycisnąć więcej niż obecnie?
Myślę, że to powszechne stanowisko i trudno z nim polemizować.
Mateusz Dróżdż: Chcę odnieść sukces z Cracovią jak najszybciejMa pan w życiu czas na prywatne pasje, mając na głowie Cracovię i rodzinę, które stara się pan pogodzić, przychodząc z synkiem na mecze? Do tego dochodzą panu wykłady na warszawskiej uczelni.
Trafne pytanie, bo czasem człowiek się zatrzymuje i nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest totalnie zmęczony. Jako menedżerowie kierujący klubem musimy mieć "czystą głowę", by nie podejmować pochopnych decyzji, bo jesteśmy liderami tego projektu i za niego odpowiadamy. Czasami trzeba odpocząć, a tego odpoczynku najczęściej brakuje.
Praca naukowa to moja pasja, która trwa już od 15 lat. Wraz z upływem czasu wiąże się z coraz większymi wyrzeczeniami. Pokolenia studentów się zmieniają, a ja nieustannie dojeżdżam do Warszawy z różnych części Polski. Często zastanawiam się, czy za mną nie jedzie nieoznakowany samochód, bo trzeba jak najszybciej wrócić do Krakowa.
Zabieram również syna na każdy mecz piłkarski i hokejowy oraz na rezerwy. Wracamy do domu i już zaczyna śpiewać piosenki ze stadionu Cracovii. Widzę, że rodzina łączy się z piłką. Gdy przejeżdżamy obok stadionu Widzewa, to syn na widok herbu Widzewa od razu reaguje z uśmiechem i ożywieniem: "O! To tu!".
Moja praca w piłce to największe wyrzeczenie dla mojej żony, która teraz łączy karierę zawodową z opieką nad dziećmi. Bardzo to doceniam i jestem z niej dumny. Chciałbym jednak zrealizować plany: osiągnąć sukces sportowy, zarządczy i stworzyć przestrzeń, aby moja żona mogła również spełnić swoje zawodowe marzenia. Kiedy to się uda, przejmę cześć obowiązków, z jakimi ona musi się teraz mierzyć. Wcześniej jednak chcę zrobić coś dobrego w piłce.
Czas na karierę żony nadejdzie na świętego Dygdy, którego nie ma nigdy, czy daje sobie pan np. pięciolatkę na to?
Ciężko określić. Chcę zrobić sukces z Cracovią jak najszybciej.
Powie pan otwarcie, że chodzi o mistrzostwo Polski, na które "Pasy" czekają od 1948 r.?
Tak. Zdecydowanie tak. Jeżeli nic się nie wydarzy nieprzewidywalnego to mamy warunki, aby ten cel osiągnąć. Ten rok jest jeszcze doświadczalny, tworzymy struktury, schematy. Np. zawodnicy Cracovii muszą w końcu zacząć sobie radzić z tym, że występują w roli faworyta. W ostatnich meczach nie poradzili sobie również przez to, co działo się w ich głowach. Np. wychodzimy na mecz z GKS-em Katowice i szybko tracimy bramkę. Wychodzimy na mecz z Zagłębiem Lubin, jest 90. minuta i ty musisz wiedzieć, że w Cracovii masz określoną jakość, z niej nie rezygnować, jesteś faworytem, masz o wiele więcej wartości i trzeba z niej korzystać. Zacząć sobie radzić z presją.
Myślę, że jeżeli nic nieprzewidywalnego się nie wydarzy, to Cracovia, która już w tym roku jest mocna, w przyszłym będzie jeszcze mocniejsza i zdecydowanie włączy się do walki o mistrzostwo.
Trudno się dziwić zniecierpliwieniu kibiców. W ostatnich latach po krajowy prymat sięgały: Jagiellonia, Piast Gliwice, Zagłębie Lubin, tylko nie najstarszy w Polsce klub, z piękną historią.
Dlatego bardzo bym chciał zdobyć w tym roku medal, nieważne jakiego koloru. Naprawdę nadal mamy na to szansę, ale nasz główny cel to pierwsza ósemka i z tego będziemy się rozliczać. Trzeba się jak najszybciej przełamać i zacząć wygrywać. W polskiej lidze, przez to, że ona jest tak równa, co z jeden strony gwarantuje emocje, a z drugiej, świadczy o słabości ligi – w La Liga czy Premier League czołówka od lat się niemal nie zmienia, prawda jest taka, że nam potrzebne są serie zwycięstw. Choćby pięć zwycięstw i jeden remis w sześciu kolejnych meczach.
Gdy pracowałem w Zagłębiu Lubin, też zaryzykowałem z trenerem Benem van Daelem. Mieliśmy 13. miejsce, gdy liga była dzielona na pół. I się opłaciło. W 18 kolejkach odnieśliśmy chyba jedenaście zwycięstw, pięć remisów i dwie porażki. Finalnie, dopiero w przedostatnim meczu sezonu straciliśmy szansę na puchary, a wybiła nam je z głowy Cracovia, która za kadencji trenera Probierza, wbiła nam bramkę w 90. minucie, po błędzie młodego zawodnika Damiana Oko, który grał świetny sezon. Pamiętam to do dziś, bo przy stanie 1:1 mieliśmy szansę na puchary, a po drugiej bramce dla Cracovii było już po pucharach. Teraz wszystko jest możliwe. Chciałbym odnieść sukces sportowy. Wprawdzie obowiązuje powiedzenie "nigdy nie mów nigdy", ale wydaje mi się, że Cracovia będzie moim ostatnim klubem w karierze prezesa.
Ma pan świadomość, że podium oznacza grę o europejskie pucharu, a trener Kroczek podnosi argument zbyt wąskiej kadry, pomimo transferów Henrikssona i Minczewa. Kadrę na puchary powinno się budować zimą, by zespół przez wiosnę zdążył okrzepnąć.
Pracujemy nad kolejnymi transferami, ale zgadzam się w stu procentach, że zarządzanie, w aspekcie sportowym, zespołem, który gra w pucharach, to jest przeolbrzymie wyzwanie. Gdy w Zagłębiu Lubin byłem przewodniczącym Rady Nadzorczej, graliśmy o Ligę Europy z Partizanem Belgrad, Slavią Sofia i odpadliśmy z duńskim Sonderjyske, które wyrzucało auty na wzór Puszczy Niepołomice. Dlatego uczulaliśmy piłkarzy, by wybijali na rzut rożny, bo było mniejsze ryzyko straty bramki niż z autu.
Po tej krótkiej przygodzie z pucharami robiliśmy badania organizmów zawodników w październiku i listopadzie. Wyniki były dramatyczne. Pod względem kondycji fizycznej niektórym piłkarzom wypadły słabiej niż mi. Tyle ich kosztowały mecze o Europę i zmiana mikrocyklu. Dlatego wiem, że walka w pucharach oznacza tak naprawdę konieczność tworzenia dwóch "jedenastek". A to wiąże się z kosztami, których w piłce nożnej w jeden dzień się nie zlikwiduje. Dlatego ważne jest, aby to robić z głową.
Prezes Cracovii o sytuacji hokeja na lodzieJest pan zadowolony ze współpracy z trenerem hokeistów Markiem Ziętarą? Istnieje ryzyko, że Cracovia odpadnie w ćwierćfinale, bo nie będzie faworytem starcia do czterech zwycięstw z urzędującym mistrzem Polski – Unią Oświęcim. Przegrała dwa mecze na wyjeździe, choć pierwszy dość pechowo, po dogrywce.
Mówiąc szczerze, jeżeli chodzi o sezon zasadniczy, spodziewałem się trochę więcej. To nie jest uderzenie w trenera, tylko w całą drużynę. Myśleliśmy, że będzie lepiej. Szczególnie po udanym początku.
Faktycznie, było blisko, aby zespół awansował do turnieju finałowego o Puchar Polski, w którym zagrały cztery zespoły. Ostatecznie sezon zasadniczy skończyliście na szóstym miejscu.
Tak jest. Po wygranej z Katowicami byliśmy nawet liderem, bodaj przez dwie kolejki. Nie oszukujmy się, to jest całkiem nowa drużyna, która robi, co może. Mi się z trenerem Ziętarą bardzo dobrze rozmawia. Robiliśmy podsumowania przed przerwą na reprezentację. Widzę, ile oni z Jackiem Szopińskim pracują. Na pewno na finalne podsumowania przyjdzie jeszcze czas, bo play offy są czymś zupełnie innym. Jeżeli zaprezentujemy ten hokej, który graliśmy na początku, będziemy w stanie ograć każdego, nie tylko Unię Oświęcim.
Podkreślam na każdym kroku, że polski hokej wymaga wielu zmian i to właściwie na każdym polu. Po wydzieleniu hokeja Cracovii do oddzielnej spółki ja będą wciąż pomagał, ale nie będę nią zarządzał, chociażby z tego względu, że tam jest tyle pracy, iż ja fizycznie nie jestem w stanie podołać. Dla przykładu muszę być na meczu w Zabrzu w tym samym czasie, kiedy hokeiści grają czwarty mecz w fazie play-off z Unią Oświęcim.
Czy prezes hokeja będzie panu podlegał?
Spółka hokejowa będzie w strukturze Grupy Comarch. Oczywiście, służę pomocą, pomysłami. W hokeju złapałem dobry kontakt z niektórymi prezesami, czy to z prezesem Woźniakiem z Tychów, z którym nadajemy na podobnych falach. Czasem dobrze się dzieje, gdy przychodzi z zewnątrz jedna osoba, ze świeżym spojrzeniem. Byłem na jednym zebraniu z PZHL-em i wprost wyartykułowałem braki: "Jako człowiek, który przyszedł do świata piłki mówię, że to dalej tak nie może wyglądać".
O co chodziło?
Nie zrobimy, moim zdaniem, produktu z obecnego kształtu naszej ligi, w której jest dziewięć zespołów, z których dwa mają tragiczną sytuację, a my upieramy się na rozgrywanie pięciu rund. Tylko dlatego, że tak się gra w Europie. Tymczasem na Słowacji i w Czechach hokej jest sportem narodowym. Dlatego być może trzeba zmniejszyć liczbę meczów. Koszty organizacji meczów są tak wysokie, że my bardzo często dokładamy do rozegrania każdego spotkania. To nie jest problem tylko i wyłącznie Cracovii, ale ogólnopolski.
Na zebraniu PZHL-u powiedziałem, że trzeba podjąć tak radykalne zmiany, jakie kiedyś zrobili Islandczycy w piłce nożnej. Powiedzieli, że stawiają na młodzież, tym samym mniej skoncentrowali się na lidze, a najlepsi zawodnicy wyjechali do innych krajów, żeby się rozwijać. Może w polskim hokeju tak właśnie trzeba by zrobić, żeby potem odbudować polską ligę? Ponieważ w tym przypadku wszystko musi być realizowane na gruncie mądrej i profesjonalnej strategii.
GKS Tychy ma wzorowo zorganizowane także szkolenie młodzieży.
Dla mnie to najlepiej zorganizowany klub hokeja w Polsce. Z drugiej strony puchary w hokeju, jak ten Kontynentalny, generalnie oznaczają również straty, ponieważ często koszty są wyższe niż przychody. Prezes Unii Oświęcim opowiadał mi o tym. W piłce nożnej takie sytuacje się raczej nie zdarzają.
Spółka hokejowa będzie funkcjonować już od nowego sezonu?
Tak. Przygotowania zaczną się już pod nową spółką. Te procesy już zachodzą.
Struktura finansów klubów w Ekstraklasie jest już uleczona? Zarobki piłkarzy nie pochłaniają już 75 procent budżetów klubów.
My staramy się, żeby one się mieściły w 50-60 proc., bo takie są rekomendacje. Pamiętajmy, że te 50-60 proc., a w niektórych kubach nawet 100-110 proc. wynikały z tego, że na zarobki wpływały kwoty przekazywane zawodnikom z transferów. Jeżeli zawodnik miał zapisane w kontrakcie, że ma 20 procent z przyszłego transferu, a był sprzedany za pięć milionów euro, to wówczas wypłata miliona euro jednemu piłkarzowi winduje w górę sumę, jaką klub przeznacza na opłacenie wszystkich zawodników. Identycznie się dzieje z kwotami za podpis przy kontrakcie. Generalnie my również dostajemy więcej pieniędzy z Ekstraklasy i z innych źródeł. Nie zmienia to faktu, że zawodnicy w Polsce zarabiają dużo. W ten sposób rywalizujemy też z innymi krajami, żeby wygrać wyścig o dobrych piłkarzy ze Szwecją, Słowacją, Węgrami itd.
Wydatki na prowizje menedżerskie w Ekstraklasie nie powodują, że gotuje się w panu krew?
Te kwoty zawsze mnie zadziwiały. Jako prawnik, gdzie w kancelarii obsługiwaliśmy również piłkarzy, musiałbym z dziesięć lat pracować na taką prowizję, na przykład młodego zawodnika, który jest transferowany za granicę. Oczywiście, że to powinno być inaczej uregulowane, tylko trudno to zrobić. Jeżeli klub X chce płacić agentowi takie pieniądze, to nie możemy mu tego zabronić. Ograniczono uchwałą FIFA działalność agentów piłkarskich, ale nawet krajowe sądy uznały niezgodność niektórych postanowień tego aktu. To pokazuje, że trudno to inaczej regulować.
Przejdź na Polsatsport.plpolsatnews