Czy najlepszy możliwy sezon Tottenhamu wystarczy, by dogonić Arsenal, jeśli wszystko pójdzie nie tak dla Kanonierów?

Pierwsze derby północnego Londynu rozegrane poza Wielką Brytanią zbiegają się w czasie z momentem, w którym wydaje się, że przepaść między Arsenalem a Tottenhamem jest największa od pokoleń. Trzeba cofnąć się o prawie 50 lat, do ostatniego, tymczasowego pobytu Tottenhamu w drugiej lidze w sezonie 1977/78, kiedy to wiele pozycji dzieliło ich od rywali z Seven Sisters Road.
Arsenal zakończył sezon 2024/25 na dobrze znanej drugiej pozycji, podczas gdy dla Tottenhamu był to rok, w którym ocierał się zarówno o triumf, jak i porażkę, osiągając zaskakującą formę w tej drugiej, wygrywając Ligę Europy i kończąc na 17. miejscu, tuż nad strefą spadkową Premier League. To ostatnie kosztowało Ange'a Postecoglou posadę, a Thomas Frank szybko został jego następcą.
Jeśli były menedżer Brentfordu chce szybko przypodobać się nowym kibicom, to przerwanie serii sześciu meczów bez zwycięstwa przeciwko wielkiemu wrogowi byłoby idealnym sposobem na początek, nawet jeśli to tylko przedsezon. Derby północnego Londynu to takie, w których atut własnego boiska opłaca się spektakularnie – Arsenal jest niepokonany od 15 lat w derbach Premier League na Emirates Stadium – ale obecnie Spurs mają serię trzech porażek na własnym boisku. Być może neutralne podłoże Hongkongu (i mecz towarzyski, który można obejrzeć na żywo w CBS Sports Golazo Network lub Paramount+ ) dodadzą im otuchy, że mogą dorównać Kanonierom w ważniejszych testach, które nadejdą. Na razie sam ten mecz oferuje całkiem pomocny miernik postępów, jakie Tottenham poczynił lub nie poczynił tego lata, jak przyznał we wtorek ich nowy menedżer.
„Myślę, że to wielkie wyzwanie, poza tym, że jesteśmy naszymi największymi rywalami i pierwszymi derbami północnego Londynu poza Wielką Brytanią” – powiedział Frank. „Muszę przyznać, że to obecnie jedna z najlepszych drużyn na świecie. Musimy być szczerzy. Z tego powodu będzie to poważny test, ale to coś więcej niż test, bo z Arsenalem to nie tylko mecz towarzyski. Oczywiście zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby go wygrać”.
Czy Spurs naprawdę mogą liczyć na odrobienie 36-punktowej straty na swoją korzyść? Jaki jest limit tego, czego można realistycznie oczekiwać od nowego zespołu Franka i czy jest to choć trochę zbliżone do najgorszego scenariusza dla Arsenalu? Czytaj dalej, aby się dowiedzieć.
Informacje o oglądalności meczu Arsenal – Tottenham- Data : Czwartek, 31 lipca | Godzina : 7:30 czasu wschodniego
- Lokalizacja : Kai Tak Sports Park -- Hong Kong
- Transmisja na żywo: CBS Sports Golazo Network lub Paramount+
- Kursy: Arsenal -182; Remis +320; Tottenhamu +380
Można śmiało argumentować, że to, co widzieliśmy w Arsenalu w zeszłym sezonie, nie było dużo lepsze niż 10% możliwych wyników dla drużyny Artety. Zdewastowany kontuzjami, Mikel Arteta zaliczył zaledwie sześć występów w lidze z Gabrielem Jesusem w wyjściowym składzie, 20 z Bukayo Saką, 21 z Kaiem Havertzem, 25 z Gabrielem Martinellim i 26 z Martinem Odegaardem. To prawdopodobnie pięciu najważniejszych napastników Arsenalu, z których każdy pauzował przez prawie jedną trzecią sezonu lub dłużej. W takich okolicznościach Kanonierzy dość szybko stracili zbyt dużo punktów w Liverpoolu, by móc stanąć do walki o tytuł, ale nawet z kilkoma wpadkami nie groziło im żadne ryzyko wypadnięcia z czołowej czwórki.
Gdyby Arteta dysponował większymi rezerwami, być może Kanonierzy mogliby deptać Liverpoolowi po piętach i wywabić kilka chybionych decyzji mistrzów. Z pewnością nowy dyrektor sportowy Andrea Berta podjął działania w tym kierunku – sześć nowych transferów oznacza, że na niemal każdej pozycji są dwaj doświadczeni zawodnicy na poziomie międzynarodowym. Jedynym miejscem, gdzie to może nie być, jest Martin Odegaard, gdzie Ethan Nwaneri prawdopodobnie będzie obecnie rezerwowym. Posiadanie jednego z najjaśniejszych młodych talentów w najnowszej historii akademii Hale End jest nie do przecenienia.
Arsenal wie, jaki jest jego limit: mistrzostwo Premier League i/lub Liga Mistrzów. Jak nisko może spaść? Pomijając czarne łabędzie, jak to zrobimy poniżej w przypadku Tottenhamu, trudno argumentować za tym, że Kanonierzy spadną poza pierwszą czwórkę. Trzecie miejsce to całkiem proste. Arsenal nie jest tak dobry, jak mógłby być, Manchester City i Liverpool już tak.
Może warto dodać do tego jeszcze Chelsea. W końcu The Blues mieli tylko pięć punktów straty pod koniec zeszłego sezonu, a ich przewidywany bilans bramkowy 21,16 nie był aż tak odległy od 26,55 Arsenalu. Może Newcastle zatrzyma Alexandra Isaka, nie da się zbyć każdego zawodnika, którego chcą pozyskać, i dobrze rozpocznie sezon. W takich okolicznościach Kanonierzy mogliby spaść do bańki Ligi Mistrzów, ale gorzej być nie może, prawda?
*Nie, to nie było zaproszenie, żebyście wszyscy zachowywali się jak Mick McCarthy *
Sufit TottenhamuJeśli chodzi o Spurs, ich ostatni sezon jest trudny do oceny. Przez mniej więcej pierwszą jedną trzecią sezonu podopieczni Postecoglou wygrywali wszystkie mecze, w których dominowali, i praktycznie nic nie zyskali w zaciętych spotkaniach. Potem przyszła fala kontuzji w obronie Tottenhamu, brutalniejszych nawet niż te, z którymi Arsenal zmagał się w ataku, przez całe tygodnie, kiedy to wyjście na boisko dwóch z pięciu podstawowych obrońców było niezwykłym zrządzeniem losu. Kiedy jednak nadzieje na Premier League prysły, a Liga Europy kusząco lśniła na horyzoncie, Postecoglou słusznie doszedł do wniosku, że lepiej poświęcić kilka meczów krajowych, skoro inne rozgrywki oferowały trofea i drogę do Ligi Mistrzów.
Całościowy obraz ligi nie wygląda jednak zachęcająco. Siedemnasty wynik mógł wyolbrzymiać błędy Spurs, ale ich oczekiwany bilans bramkowy był piętnastym najlepszym w lidze, a 65 straconych bramek stanowiło rekord w defensywie, ustępując jedynie Wolves i trzem drużynom, które spadły z ligi.
Tottenham wyglądał jak drużyna, która może strzelić trzy gole, ale może stracić cztery, a tegoroczne transfery niewiele w tym pomogły. Wypożyczenie Mathysa Tela stało się definitywne, a Mohamed Kudus, pochodzący z West Hamu, jest jak dotąd kluczowym transferem. Inwestycje we wzmocnienie defensywy, takie jak transfer Koty Takai, wydają się być długoterminowe. Jak dotąd nie pojawił się cofnięty pomocnik, którego drużyna tak desperacko potrzebowała w zeszłym sezonie.
Można śmiało założyć, że trener o takich umiejętnościach jak Frank wzmocni defensywę Tottenhamu, skoro jego drużyna z Brentfordu w ciągu ostatnich czterech sezonów pozwalała na mniej xG na mecz niż jego nowi pracodawcy. Sama kondycja powinna sprawić, że skuteczność w obronie wróci do poziomu reszty wielkiej szóstki. Ale czy Tottenham naprawdę może liczyć na dogonienie swojego największego rywala?
Bukmacherzy sugerują, że nie, klasyfikując Tottenham jako ósmy zespół z największymi szansami na awans do Ligi Mistrzów. Wydaje się to uczciwym oszacowaniem obecnej pozycji ich kadry. Są tam młodzi, utalentowani zawodnicy, tacy jak Destiny Udogie i Lucas Bergvall, którzy w przyszłości mogą odegrać ważną rolę w drużynie z czołowej czwórki, a także weterani, tacy jak Heung-min Son (jeśli plotki o transferze do Los Angeles się nie sprawdzą) i Richarlison z dużym doświadczeniem. Spośród nich tylko kilku kluczowych zawodników wchodzi w swój najlepszy okres w wieku 24 lat. Najlepszy z nich, Micky van de Ven, ma problemy z dostępnością.
Teraz być może dostaną 38 meczów od niego i Cristiana Romero. Być może Son powstrzyma starzenie się, a może trenerski talent Franka zrekompensuje defensywne ograniczenia jego pomocników. Innymi słowy, sezon w pierwszej dziesiątce. Jaki może być zatem pułap? Realistycznie rzecz biorąc, może to być szczyt walki o Ligę Mistrzów, taki, który byłby łatwiejszy do osiągnięcia, gdyby kilku kolejnych z wielkiej szóstki odpadło.
Czy więc pułap Tottenhamu może wynieść ich wyżej niż najniższy poziom Arsenalu? Prawdopodobnie nie w sezonie, który jest w miarę normalny; wymagałoby to bardzo, bardzo dobrego sezonu Tottenhamu w tym samym czasie, gdy pioruny uderzały w Emirates Stadium. Jednak to północny Londyn, część świata, która może przynieść kilka derbowych porażek 5:2 w tym samym roku. Mogą się zdarzyć dziwne rzeczy.
cbssports