Czy sztuczna inteligencja powinna pisać książki? Mieliśmy już to wszystko i przede wszystkim lepiej


Oprócz wszystkich złych wiadomości z obecnych kryzysów, jest jeszcze coś: Jak niedawno doniesiono, brytyjskie wydawnictwo Faber & Faber oznaczy nową książkę autorki Sarah Hall naklejką „Human Written”. Autorka używa jej, aby zaprotestować przeciwko nielegalnemu wykorzystywaniu utworów chronionych prawem autorskim przez gigantów technologicznych.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Ale naklejka ma swoje pułapki. W tej paradoksalnej autoparodii w rzeczywistości przyznaje się do swojej bezużyteczności: nawet etykieta „organic” nie może już pomóc. Jaki organ regulacyjny chce i może kontrolować książki lub autorów i certyfikować ich jako firmy ekologiczne wolne od sztucznej inteligencji? I który organ nadzoruje branżę, która uczyniła fikcję, a raczej kłamstwa, swoim modelem biznesowym?
Nie ma już wyjścia z tego bałaganu stworzonego przez sztuczną inteligencję. „Ale gdzie jest niebezpieczeństwo”, jak powiedziałby w tym momencie Hölderlin, „rośnie też / To, co zbawia”. Zbliża się ono do nas w postaci samej sztucznej inteligencji. Istnieje bowiem kilka dobrych powodów, dla których sztuczna inteligencja nie powinna pisać powieści ani wierszy; i jest też kilka powodów, dla których może to robić bez szkody.
1. Wszystkie stare kasztanyDziś ci, którzy powinni wiedzieć lepiej, naiwnie zapewniają nas, że sztuczna inteligencja będzie jeszcze daleka od napisania całych powieści. A już na pewno nie takich, które będą cokolwiek warte. Możemy jedynie powiedzieć: Drodzy Państwo, świat był w przeszłości o wiele bardziej zaawansowany.
Potężne, zautomatyzowane systemy pisma znamy od wieków. Zdecydowanie najpiękniejszy z nich został opracowany przez brytyjskiego poetę Laurence'a Sterne'a, który przedstawił go w 1765 roku w ósmym tomie swojego dzieła „Tristram Shandy”: Sterne napisał, że ze wszystkich sposobów rozpoczęcia książki uważa swój za najlepszy i najbardziej pobożny. „Zaczynam bowiem od napisania pierwszego zdania – i ufam Bogu Wszechmogącemu co do drugiego”.
To pierwotny model automatycznej maszyny do pisania. Pisarz jest narzędziem wyższej władzy. Model ten był z czasem udoskonalany. Theodor Fontane marzył o pantografie, aby jego przybory do pisania były poruszane przez ducha świata, a przynajmniej przez siłę zewnętrzną. Inni uciekali się do alkoholu lub narkotyków, aby uwolnić się od okowów uciążliwej świadomości. Surrealiści wynaleźli „pismo automatyczne”, co doprowadziło do wysoce wątpliwych rezultatów. Francuz Raymond Queneau wpadł na wspaniały pomysł – jako reinkarnacja Jezusa podczas cudownego rozmnożenia chleba i ryb nad Jeziorem Galilejskim – przekształcenia dziesięciu sonetów w „Cent mille milliards de poèmes”. Podzielił każdy sonet na pojedyncze wersy, które następnie można było połączyć w niemal nieskończoną liczbę nowych wierszy.
Ale bądźmy szczerzy: poza „Bogiem Wszechmogącym” Laurence’a Sterne’a, nic z tego tak naprawdę nie zadziałało. Ręka pisząca i świadomość pozostają ze sobą nierozerwalnie związane, a czasem ta pierwsza zwalnia, czasem ta druga, ale sztuka wyłania się – i to rzadko – tylko z tego tarcia. Ale jak nauczyć sztuczną inteligencję zmagania się z samą sobą?
2. Czy sztuczna inteligencja potrafi to zrobić lepiej? I co z tego!Niedługo AI napisze idealną powieść o Martinie Suterze. A prawdopodobnie nawet wcześniej wypluje lepszy remake z niekończącej się serii autofikcyjnych książek Annie Ernaux . Ale kto chciałby czytać coś takiego? Kolejną książkę Annie Ernaux, kolejny rzut oka za kulisy życia klasy średniej? I kto chce idealnego Martina Sutera, skoro pogodziliśmy się z faktem, że jego książki zawsze mają jakieś drobne niedociągnięcia, wadę graficzną czy niezamierzony komiczny akcent? A teraz ma być po prostu zgrabne?
Nieskazitelny Martin Suter byłby złym Martinem Suterem, a ulepszanie jego książek byłoby pogwałceniem zasad przyzwoitości. W tym przypadku z pomocą przychodzi nam „Tristram Shandy” Laurence’a Sterne’a. Mając do wyboru wierną reprodukcję obrazu, a tym samym uczynienie go mniej imponującym, zawsze wybiera mniejsze zło: „W tym, że grzech przeciwko prawdzie wydaje się jeszcze bardziej wybaczalny niż przeciwko pięknu”. Martin Suter natychmiast by to podpisał, tylko AI nie wiedziałaby, o czym mówi.
Bo to jest pierwsze prawo powieści realistycznej. Musi ona wymyślić prawdę, aby mogła być jednocześnie piękna. Na przykład Casablanca nie powinna wyglądać tak, jakby sztuczna inteligencja przedstawiała miasto, korzystając z wiedzy Wikipedii w powieści. Casablanca musi wyglądać, pachnieć i być hałaśliwa dokładnie tak, jak znamy ją z filmu o tym samym tytule. Przeciętny człowiek ceni prawdę i piękno jedynie jako banały. Pracowita sztuczna inteligencja tylko zepsułaby zabawę.
3. Niestety, argument zabójcy jest bumerangiemHeinrich von Kleist zaprojektował również automatyczną maszynę do pisania już w 1811 roku, swego rodzaju bezbożną wersję maszyny Laurence'a Sterne'a. Metoda Kleista nazywa się „stopniowym kształtowaniem myśli podczas mówienia”.
To, co Sterne uważał za Boga Wszechmogącego, język Kleista sam w sobie jest osadzony w języku. Język jest kołem zamachowym myśli i wytwarza to, co niesłychane, bezprecedensowe. Maszyna zdolna do tego jeszcze nie powstała, podobnie jak elektrownie i serwerownie zdolne do zapewnienia niezbędnej mocy obliczeniowej.
Pewność siebie Kleista jest jednak bezgraniczna: „Wierzę, że wielu wielkich mówców, w chwili gdy otwierali usta, nie wiedziało jeszcze, co powie. Ale przekonanie, że wyciągnie z okoliczności niezbędny potencjał myślowy i wynikające z tego emocjonalne podniecenie, dodało mu odwagi, by zacząć, licząc na szczęście”. Szczerze mówiąc, trzeba przyznać: przewaga człowieka nad maszyną jest tu marginalna. To tajemnica poliszynela, że nawet wielcy mówcy otwierają usta i, nazbyt często, nie wiedzą, co chcą powiedzieć, kiedy w końcu je zamkną.
I niestety, nie daj Boże, dotyczy to również książek z etykietą „Napisane po ludzku”: generowanie pomysłów podczas pisania nie przychodzi naturalnie. Wielu autorów jest „na tyle odważnych, by zacząć od dobrego początku, licząc na najlepsze”. Ale szczęście opuszcza ich już po kilku pierwszych stronach i nawet pod koniec wciąż nie wiedzą, dokąd początek mógł lub powinien ich zaprowadzić.
4. Więc jednak wolisz książki o sztucznej inteligencji?Książki bez etykiety „organic” mają niemałą zaletę – nie trzeba ich czytać. A ponieważ rynek wydaje się być zalewany takimi książkami – Amazon ledwo nadąża za nawałem na swojej platformie self-publishingowej – jest coraz więcej książek, których nie trzeba czytać. Dotyczy to również wielu książek z etykietą „organic”. To oszczędza mnóstwo czasu.
Można by wtedy na przykład ponownie przeczytać Laurence'a Sterne'a i zastanowić się nad tym, jak niesamowite były takie książki, podczas gdy dziś trudno o cierpliwość, a co dopiero o wiedzę, by z takim zachwytem delektować się takimi opowieściami. Zatem zalew książek o sztucznej inteligencji miałby fantastyczny skutek, wpychając nas wprost w ramiona poetów XVIII wieku.
5. Kolejny dobry powód, dla którego warto czytać książki o sztucznej inteligencjiW latach 30. XX wieku Thomas Mann ukuł termin „przemysł powieściowy”, który nie przysporzył mu żadnych przyjaciół i przez długi czas złościł jego brata Heinricha. Co powiedziałby dzisiaj, gdyby zobaczył książki Stephena Kinga, Isabelle Allende, Johna Grishama i im podobnych? Czy nikt naprawdę nie żałuje tych bohaterskich autorów, którzy piszą do upadłego, służąc swoim czytelnikom (i swoim kontom bankowym)? Sztuczna inteligencja powinna się nad nimi zlitować. Nie nadwyrężyłoby to ich kont bankowych. I wreszcie mieliby czas, żeby roztrwonić pieniądze, które zgromadzili obiema rękami.
nzz.ch