Orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie obywatelstwa z urodzenia jest boleśnie błędne w stosunku do historii

Sąd Najwyższy znalazł nowy sposób na ograniczenie Konstytucji bez jej naruszania.
W sprawie Trump v. CASA , wydanej w piątek, konserwatywna większość sędziowska twierdzi, że nie może jeszcze zdecydować, czy rozporządzenie wykonawcze prezydenta Donalda Trumpa odmawiające obywatelstwa z urodzenia dzieciom imigrantów, którzy nie mają stałego statusu prawnego, jest zgodne z prawem. To pytanie, jak twierdzą, musi poczekać. Podobnie jak miliony przyszłych Amerykanów, którzy wkrótce urodzą się na amerykańskiej ziemi i zostali pozbawieni obywatelstwa na mocy dekretu .
W międzyczasie większość ogłosiła, że niższe sądy nie mogą już wydawać uniwersalnych nakazów sądowych — środków, które chronią więcej niż wymienionych w danej sprawie powodów — nawet jeśli polityka federalna grozi szeroką i nieodwracalną krzywdą dla grup ludzi. Przekształciło to kwestię o znaczeniu konstytucyjnym w spór o porządek w sądownictwie i czyniąc to, po cichu pozbawiło sądownictwa zdolności do konfrontacji z nielegalnością władzy wykonawczej, zanim się zakorzeni.
Aby uzasadnić to wycofanie, większość odwołuje się do historii. Opinia sędzi Amy Coney Barrett na rzecz sądu twierdzi, że sądy federalne nie mają uprawnień do wydawania uniwersalnych nakazów, ponieważ takie środki nie były „tradycyjnie dostępne w sądach słuszności”. Twierdzi się, że słuszność, u swoich początków, była wąska i konkretna dla powoda. Dlatego też takie muszą być nakazy wydawane dzisiaj.
Jednak większość, jak to już wielokrotnie bywa, zwróciła się ku niewłaściwej historii – historii, która zajmuje się proceduralnym pochodzeniem i formalizmem, a nie tradycją konstytucyjną, która reguluje prawa i środki zaradcze.
Pytanie nie brzmi, czy sądy kanclerskie w 1789 r. wydały nakazy krajowe. Nie wydały. Pytanie brzmi, czy kapitał własny, tak jak ewoluował i był stosowany w sprawach konstytucyjnych, kiedykolwiek pozwalał sądom reagować proporcjonalnie do skali szkody. Odpowiedź brzmi: tak.
Ruch większości jest częścią znanego projektu po prawej stronie: rozczłonkowania współczesnej doktryny konstytucyjnej poprzez udawanie, że prawo nigdy nie rosło. Powołują się na pierwotną równość w taki sam sposób, w jaki powołują się na pierwotne znaczenie — poprzez zawężanie ram, wybieranie sobie zapisów i odmawianie zmierzenia się z tym, jak zmieniła się kwestia prawna. Pozostaje rodzaj historycznej taksydermii, sąd zajmujący się formą zasady bez żadnej myśli o życiu, które sąd miał chronić.
Wersja większościowa równości przywraca iluzję, że egzekwowanie konstytucji może być butikowe, że sądy mogą bronić podstawowych praw fragmentarycznie. Ale szkody konstytucyjne nie zawsze dotyczą jednej osoby na raz. Rzeczywiście, nie teraz, gdy władza wykonawcza — pod rządami prezydenta Donalda Trumpa — przyjęła szeroko zakrojoną, często niekonstytucyjną politykę edyktem, wymierzoną w całe klasy naraz, jak w przypadku amerykańskich dzieci imigrantów w tym przypadku.
A nawet gdyby było prawdą, że nakazy uniwersalne są podejrzane jako kwestia autorytetu sądowniczego — a tak nie jest — kwestia ta jest poza tym, co ma znaczenie. Pytanie w sprawach konstytucyjnych nie dotyczy tego, czy środek zaradczy odzwierciedla to, co sądy ds. kapitału własnego robiły wieki temu, ale tego, czy w znaczący sposób odpowiada na domniemane naruszenie. Dlatego Brown v. Board of Education pozostaje potężnym i właściwym historycznym przykładem, na który ten sąd nie jest w stanie odpowiedzieć.
Nie, Brown nie wprowadził nowoczesnego nakazu uniwersalnego wydanego przed zakończeniem briefingu merytorycznego. Ale zrobił coś o wiele ważniejszego, co powinno było pokierować rozstrzygnięciem sądu w tej sprawie: uznał, że gdy naruszenie konstytucji ma charakter systemowy, sądownictwo nie może odpowiedzieć chirurgicznym minimalizmem. Brown nie ograniczył swojego orzeczenia do Lindy Brown ani Topeki. Unieważnił samą teorię prawną segregacji i czyniąc to, jasno pokazał, że niektóre szkody konstytucyjne są tak rozległe, tak głęboko osadzone, że sądy muszą wyjść poza powoda, aby je naprawić.
Jak orzekł Marbury v. Madison , „jest zdecydowanie domeną i obowiązkiem organu sądowniczego, aby stwierdzić, jakie jest prawo” — obowiązek, który obejmuje nie tylko deklarację, ale i egzekwowanie. A jak przewidywał The Federalist No. 78 , sądy miały służyć jako „bastiony ograniczonej Konstytucji”, upoważnione do powstrzymania niekonstytucyjnych praktyk władzy przez gałęzie polityczne. Nakaz sądowy w takim przypadku — gdy władza wykonawcza jednostronnie przepisuje klauzulę obywatelstwa Konstytucji, aby cofnąć jej wyraźnie jasne znaczenie — nie jest wyjątkiem od tej tradycji. Jest jej paradygmatem. Ale jakoś ta historia nie przeszła. W CASA sąd odwraca się od tego obowiązku. Twierdzi, że ulga musi czekać na ostateczny wyrok w sprawie polityki, której niekonstytucyjność, jeśli nie jest już oczywista, zostanie udowodniona dopiero po tym, jak nieodwracalna szkoda dotknie setki milionów istnień.
I tak postępując, sąd oparł się na fikcji: że legalność odmowy obywatelstwa z urodzenia dzieciom urodzonym na terytorium USA, których rodzice nie mają stałego statusu prawnego, jest w jakiś sposób nieuregulowana. Nie jest. Nie ma poważnego historycznego, prawnego ani tekstowego argumentu popierającego pogląd, że 14. poprawka zezwala na taką odmowę. Poprawka przyznaje obywatelstwo „wszystkim osobom urodzonym lub naturalizowanym w Stanach Zjednoczonych i podlegającym ich jurysdykcji”. Dzieci imigrantów rodzą się tutaj. Podlegają prawu USA. Są obywatelami.
Wniosek ten był potwierdzany od ponad wieku, w tym przez sam Sąd Najwyższy w sprawie Stany Zjednoczone v. Wong Kim Ark — bezpośrednie odrzucenie sprawy Dred Scott v. Sandford , która stwierdziła, że żadna osoba czarnoskóra pochodząca od zniewolonych Afrykanów nie może być obywatelem. Skazała ona czarnoskórych Amerykanów na stałą bezpaństwowość na podstawie tego, że ich przodkowie zostali porwani, brutalnie odczłowieczeni i zmuszeni do zamieszkania w kraju, który teraz odmawia ich uznania. Sąd słusznie naprawił ten wstyd. Ale CASA wskrzesza ten wstyd. Twierdzenie, że klauzula o prawie pierworództwa jest teraz niejednoznaczna — po prostu dlatego, że omawiane brązowe dzieci urodziły się rodzicom, którzy sami urodzili się gdzie indziej — jest nadużyciem władzy sądowniczej.
W wyniku dzisiejszej decyzji, nawet jeśli polityka cofnięcia obywatelstwa z urodzenia zostanie ostatecznie unieważniona, będzie ona funkcjonować w międzyczasie — niezakłócona, nienaprawiona i nienaruszalna na dużą skalę. Większość traktuje ulgę systemową jako przekroczenie uprawnień sądowych. Ale prawdziwe przekroczenie uprawnień należy do władzy wykonawczej, która przejęła władzę nad przepisaniem 14. poprawki dekretem. A rolą sądownictwa nie jest odwlekanie, gdy to się dzieje. Ma ona na celu natychmiastowe, całkowite i całkowite zatrzymanie tego w jego torach.
Pod doktrynalną otoczką kryje się coś jeszcze bardziej niepokojącego: fundamentalnie elitarna wizja tego, kto zasługuje na ochronę konstytucyjną. Decyzja sądu zakłada, że osoby poszkodowane przez nielegalną, radykalną politykę będą miały świadomość, zasoby i prawnicze wyrafinowanie, aby dochodzić swoich praw jeden po drugim. Wyobraża sobie system prawny, w którym każda konstytucyjna krzywda cierpliwie czeka na swoją kolej w sądzie, wniesiona przez powoda z prawem, prawnika i środki, aby wytrzymać lata sporów sądowych. Ale to nie jest kraj, w którym żyjemy. Nigdy tak nie było. I sąd o tym wie.
Pozbawienie sądów niższej instancji uprawnień do wydawania nakazów uniwersalnych oznacza odmowę udzielenia ulgi dokładnie tam, gdzie jest ona najbardziej potrzebna. Nakazy te działają jako wyrównywacz i czasami są jedynym sposobem na zatrzymanie polityki, która szkodzi tysiącom osób, które nigdy nie dotrą do sali sądowej.
Wykluczając to narzędzie, sąd nie tylko zmienia kształt sądowej ulgi. Przekreśla granice tego, kto się liczy — czyje obrażenia są czytelne, czyje prawa są wykonalne, a kto musi po prostu żyć w niekonstytucyjnym reżimie, dopóki jego indywidualna sprawa nie znajdzie się na szczycie. To, że ta większość w ogóle powołuje się tutaj na obawy dotyczące autorytetu sądowniczego, jest sztuczką. Pytanie nie brzmi, czy sądy mają zbyt dużą władzę. Pytanie brzmi, czy mają wystarczająco dużo, aby sprostać chwili. A ten sąd odpowiedział przecząco.
Sąd mógł obrać węższą ścieżkę. Mógł uznać złożoność nakazów krajowych i zaoferować ramy oparte na zasadach, kiedy taka ulga jest uzasadniona — sprawy obejmujące strukturalne naruszenia konstytucji, szeroko zakrojone działania wykonawcze lub szkody, które ze swej natury opierają się fragmentacji. Mógł powiedzieć: nie często, ale czasami. Zamiast tego nie zaoferował żadnego standardu, żadnych wskazówek, żadnych kryteriów. Tylko polecenie: nic więcej.
Na koniec, oto co dzisiejsze orzeczenie oznacza w prostych słowach: Jeśli jesteś pokrzywdzony nakazem obywatelstwa z urodzenia — jeśli rząd mówi tobie, twojemu dziecku lub sąsiadowi, że nie jesteś obywatelem — musisz złożyć własny pozew. Zatrudnij prawnika. Przetrwaj lata sporów. Wygraj. A nawet jeśli ci się uda, twoja ulga dotyczy tylko ciebie. Nie twojej siostry mieszkającej w tym samym domu. Nie twojej matki, twojego przyjaciela ani twojego małego dziecka — chyba że były związane z twoją skargą. Prawa konstytucyjne, jak nalega ten sąd, muszą być bronione po kolei, aż do rozstrzygnięcia zasadności sprawy.
Nakazy uniwersalne nigdy nie były idealnym narzędziem. Ale przynajmniej stanowiły potwierdzenie, że prawa nic nie znaczą, jeśli sądy nie mogą ich egzekwować poza osobą, która zdoła dotrzeć do schodów sądu. Teraz nawet to przepadło.
Sąd nie cofnął obywatelstwa z urodzenia. Nie musiał. Uniemożliwiając sądom powstrzymanie bezprawnej polityki na całej linii, utrudnił zakwestionowanie tego cofnięcia, spowolnił naprawę, ułatwił przetrwanie kontroli sądowej. Prawo, którego nie można wyegzekwować dla nikogo poza powodem, jest prawem, które nie przetrwa tej ery. A sądownictwo, które nazywa to pokorą, już wybrało stronę.
