Fragment książki: „Ja, ale lepiej: nauka i obietnica zmiany osobowości”

Możemy otrzymać prowizję partnerską za wszystko, co kupisz z tego artykułu.
Czy starego psa można nauczyć nowych sztuczek? Dziennikarka „Atlantic” Olga Khazan postawiła sobie za cel zmianę aspektów swojej osobowości, których nie lubiła, zmuszając się do wyjścia ze strefy komfortu. Udokumentowała swoje postępy w nowej książce „Ja, ale lepiej: Nauka i obietnica zmiany osobowości” (Simon & Schuster/Simon Element).
Wśród wyzwań, jakie postawiła sobie Khazan, introwertyczka z krwi i kości, było zmaganie się z lękiem społecznym poprzez zapisanie się na zajęcia improwizacji. Tak, i … jak to poszło?
Przeczytaj fragment poniżej i nie przegap wywiadu Susan Spencer z Olgą Khazan w programie „CBS Sunday Morning” 20 lipca!
Wolisz słuchać? Audible oferuje już teraz 30-dniowy bezpłatny okres próbny.
Moja podróż do ekstrawersji rozpoczęła się w samotności, gdy pewnego wieczoru oglądałem na Netfliksie program improwizowany „Middleditch & Schwartz” . Odcinek rozpoczął się sceną, w której dwaj znani aktorzy, Thomas Middleditch i Ben Schwartz, spędzali niezręcznie długi czas, próbując wyciągnąć pomysł na swój skecz od przypadkowego widza – stażysty fotografa. Następnie, na pustej scenie, Middleditch udawał, że przeprowadza wywiad ze Schwartzem w sprawie pracy fotografa, wymyślając absurdalne pytania, takie jak „wcielić się w gazelę”.
Publiczność dzielnie się śmiała, ale przede wszystkim scena przypomniała mi, że muszę złożyć raport z wydatków. Czułem się nieswojo o aktorów, jakby w każdej chwili tłum mógł się na nich odwrócić, pozostawiając ich w upiornej ciszy, szukających śmiechu. Zastanawiałem się, dlaczego nie mogli po prostu wcześniej napisać lepszych scen. Co gorsza, wiedziałem, że wkrótce znajdę się w dokładnie takiej samej sytuacji, tylko bez przewagi bycia sławnym komikiem.
W ramach mojego projektu zmiany osobowości postanowiłam intensywnie koncentrować się na każdej z pięciu cech przez kilka miesięcy, a najpierw zajęłam się ekstrawersją. W ostatnich latach moje życie popadło w rutynę, której nie lubiłam, a ekstrawersja wydawała się sposobem na wyjście z niej. Większość dni spędzałam pracując, gotując obiad, oglądając telewizję i znowu pracując. Rich i ja planowaliśmy przeprowadzkę i przyszło mi do głowy, że zarówno wprowadziłabym się do domu, jak i z niego wyprowadziłam, nie poznając żadnego z sąsiadów. Test z poradnika przypomniał mi, że cierpię na „wysokie poczucie samotności”.
Mój „bardzo niski” wynik ekstrawersji prawdopodobnie nie zaskoczył osób, które mnie znają: moja przyjaciółka Anastasia kiedyś skazała mnie na pójście na imprezę pod groźbą zerwania przyjaźni. Jednak moja skrajna introwersja potrafiła przerodzić się w zgubne zjawisko, niekiedy prowadząc do samotności i izolacji. Mam pracę, w której praca może się rozrastać, wypełniając każdą lukę w ciągu dnia, i czasami uważałam to za dobrą rzecz, ponieważ nie miałam wielu hobby ani przyjaciół, którymi mogłabym się zająć. (I mówcie, co chcecie o ekstrawertykach, ale oni mają mnóstwo hobby i przyjaciół). Zawsze powtarzałam sobie, że będę mogła skupić się na kontaktach towarzyskich, gdy moje życie się ustabilizuje, ale brak interakcji społecznych sam w sobie był destabilizujący.
Ze wszystkich pięciu cech, ekstrawersja oferuje najprostszą drogę do zmiany osobowości: wystarczy wyjść i porozmawiać z ludźmi. Nie musisz nawet być w tym szczególnie dobry ani nazywać siebie „ekstrawertykiem” podczas tego. Po prostu idź, a ekstrawersja sama cię znajdzie, tak jak całe wesele podąża za pierwszym nieustraszonym tancerzem.
Przypadkowo, to właśnie ta filozofia przyświeca komedii improwizowanej: wystarczy coś powiedzieć. Cokolwiek! Dla niewtajemniczonych „improwizacja” to skrót od „teatru improwizacyjnego”. Idea polega na tym, że dwóch lub więcej aktorów wchodzi na scenę, nie wiedząc, co powie lub zrobi. Docierają do „sceny”, akceptując i rozwijając improwizacje partnera – koncepcja znana jako „tak i”. Improwizatorzy twierdzą, że gdy robi się to dobrze, nie ma praktycznie żadnej różnicy między improwizacją a teatrem scenariuszowym – twierdzenie, co do którego opinie z pewnością są podzielone.
Wiedziałem, że potrzebuję narzędzia do zaangażowania się w ekstrawersję – czegoś, co zmusi mnie do wyjścia z domu i do życia towarzyskiego. Postanowiłem spróbować improwizacji, która wydawała się doświadczeniem pełnego zanurzenia w ekstrawertyce.
To było jak całkowite zanurzenie w obłędzie. Rich zobaczył, jak wpisuję dane swojej karty kredytowej na stronie internetowej Dojo Comedy, przytulnie wyglądającego teatru improwizowanego w Waszyngtonie, którego logo przedstawia wąsate okulary komediowe Groucho Marxa. „Ty, który grasz w improwizacji, jesteś jak Larry David grający w hokeja na lodzie” – powiedział.
To prawda. Moje ogólne nastawienie jest mniej nastawione na „tak, i”, a bardziej na „no cóż, właściwie”. Nigdy nie przepadałem za improwizacją jako formą sztuki. Nie uważam jej za szczególnie zabawną – to raczej rozbudowany żart, którego nigdy nie zrozumiesz. Myślałem, że Middleditch zachęci mnie do improwizacji, ale to tylko jeszcze bardziej mnie zniechęciło.
Przed pierwszymi zajęciami kilka tygodni później włożyłam czarny T-shirt i dżinsy w stylu Groundlings, mając nadzieję, że jak najmniej zwrócę na siebie uwagę. Próbowałam odpędzić wspomnienia z czasów, gdy byłam tak nieśmiała na zajęciach teatralnych w szkole średniej, że zakwalifikowałam się tylko do roli dublerki w najmniejszej roli – córki Boba Cratchita. Kiedy wpisałam adres studia improwizacji do telefonu, poczułam ulgę, gdy czerwony wąż „większego niż zwykle ruchu” zasygnalizował, że będę miała co najmniej godzinę na przygotowanie się mentalne.
Zajęcia improwizacji odbywały się w starej kamienicy, w pomieszczeniu, które – bez wyraźnego powodu – było wypełnione dziesiątkami rzeźb słoni. Sześcioro z nas, nowicjuszy, siedziało w kręgu na krzesłach, które wyglądały, jakby zostały odzyskane z wiktoriańskich pogrzebów.
Instruktorka, niska brunetka o energicznym, przyjacielskim usposobieniu, zaczęła od pytania o nasze wcześniejsze doświadczenia z improwizacją – w moim przypadku żadnych. Jedna z kobiet wyrecytowała długą listę zajęć z improwizacji, w których brała udział. Co za wariatka improwizuje wielokrotnie? – zastanawiałam się. (Okazało się, że ja).
Zaraz po tym, jak instruktor powiedział: „Zaczynajmy”, modliłem się, żeby ktoś złapał słonia i ogłuszył mnie. Tak się nie stało, więc zamiast tego wstałem, żeby rozegrać gry rozgrzewkowe z inżynierem oprogramowania, dwoma prawnikami i facetem pracującym na Kapitolu. Gry miały nas rozluźnić przed tym, co miało nadejść, czyli „pracą nad sceną”, czyli odgrywaniem nieskryptowanych mini-scen.
Najpierw nauczyliśmy się improwizowanego standardu Zip Zap Zop, który polega na ciskaniu w siebie wiązkami energii i powtarzaniu na zmianę „Zip”, „Zap” i – jak się domyślacie – „Zop”. Celem gry jest zachowanie wystarczającego spokoju, aby utrzymać sekwencję Zip-Zap-Zop, jednocześnie śmigając w kierunku kogoś innego w kręgu.
Miałem z tym problem z kilku powodów: z powodu pandemii nie przebywałem w jednym pomieszczeniu z innymi ludźmi od ponad roku. Poza tym mam słaby refleks, a ponieważ nosiliśmy maski, to po samym kącie patrzenia można było ocenić, czy ktoś zamierza cię zaatakować ZOP-em.
Jeśli ktoś pomylił sekwencję – na przykład powiedział „Zip” do „Zip” kogoś innego – wszyscy zatrzymywaliśmy się, klaskaliśmy i krzyczeliśmy „hurra!”, utwierdzając się w przekonaniu, że w improwizacji można sobie pozwolić na błędy. Duch tego wszystkiego tak bardzo różnił się od mojej pracy, gdzie za błędy można zostać zwolnionym, że to było jak odwyk dla perfekcjonistów.
Następnie przeszliśmy do żonglowania różnymi niewidzialnymi przedmiotami, w tym niewidzialną piłką, którą, ku mojemu upokorzeniu, musieliśmy nazywać „niewidzialną piłką!”. Czułem, że pozostali są równie zdenerwowani jak ja, ale ponieważ to był Waszyngton, aura nadmiernego wysiłku przytłumiła prawdziwe emocje wszystkich. Ludzie, w tym ja, będą się zachowywać absurdalnie, jeśli poczują, że nie mają wyjścia. Wyobrażałem sobie wszystkich moich kolegów żonglerów piłkami z powrotem w pracy następnego dnia, piszących e-maile, w których obiecali, że odwiedzą nas ponownie i odpiszą. Zastanawiałem się, czy będą wspominać tę chwilę kaprysu podczas lunchu w brązowej torbie, gdy z powagą omawiali sytuację w Burkina Faso. Może dzięki temu sytuacja w Burkina Faso wyda się mniej chaotyczna w porównaniu z tym.
Wkrótce nadszedł czas, by przywołać niewidzialnego jastrzębia pod ramię. Z wdzięcznością zauważyłem, że przynajmniej rolety były zasłonięte, więc nikt nie mógł nas zobaczyć z ulicy.
Fragment książki „Ja, ale lepiej”. Copyright © 2025, Olga Khazan. Reprodukowane za zgodą Simon Element, wydawnictwa Simon & Schuster. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Zdobądź książkę tutaj:
Kupuj lokalnie w Bookshop.org
Więcej informacji:
Cbs News