Mój lekarz nie wiedział, co to za okropna grypa żołądkowa. Więc zrobiłem dokładnie to, czego nie powinienem robić.

Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Wiesz, co to jest giardioza? Nie słyszałem o tej infekcji jelitowej, dopóki jej nie zachorowałem. Jest wywoływana przez pasożyta i diagnozuje się ją w Stanach Zjednoczonych około miliona razy rocznie. Nie muszę nikomu psuć obiadu, opisując dokładnie, jak nieprzyjemna jest ta choroba, ale uwierz mi, nie chcesz mieć giardii. Możesz, jeśli chcesz, poszukać w Google.
Właśnie to musiałam zrobić, żeby się wyleczyć. Oczywiście byłam u lekarza z powodu moich naprawdę dramatycznych problemów żołądkowych. Zadał mi mnóstwo pytań, a potem spróbował antybiotyków, które nic nie dały, a ja nadal czułam się okropnie i okropnie źle. Po około sześciu miesiącach łykania Pepto Bismolu i dogłębnego poznania wszystkich możliwych przyczyn zaburzeń pracy jelit, sfrustrowana i zaniepokojona brakiem poprawy, zgłosiłam swoje objawy do internetu. Niemal natychmiast znalazłam potencjalną odpowiedź: lambliozę.
Wróciłem do lekarza i zapytałem, czy to może być to, co mam. „Wydaje się to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że nie miałeś kontaktu ze skażoną żywnością ani wodą” – odpowiedział. I rzeczywiście miałem: ostatnio pracowałem w obozach dla uchodźców w Grecji, w warunkach, gdzie odpowiednia higiena żywności była bardzo ważna. Powiedziałem mu o tym podczas pierwszej wizyty. Wyjaśniłem to jeszcze raz, w końcu zgodził się z moją diagnozą i przepisał mi dwie tabletki. Wyzdrowiałem w ciągu tygodnia.
Nieczęsto mam powód, by wracać do tego okresu w moim życiu – wydarzyło się to 10 lat temu – bo już minął i był obrzydliwy. Ale ostatnio znowu o nim myślałam. W zeszłym roku usunięto mi pęcherzyk żółciowy, ponieważ miałam kamienie żółciowe – kolejna dość nieatrakcyjna rzecz, którą muszę wyznać, ale cóż: ciało jest pełne okropnych cudów. Głównym objawem kamieni żółciowych są bolesne epizody bólu. Te epizody, które trwają kilka godzin i zwykle pojawiają się w nocy, są czasami określane, przez osoby, które doświadczyły obu, jako bardziej intensywne niż poród. Kiedy tylko poszłam do lekarza, szybko skierowano mnie na operację. Operacja była prosta, a czas rekonwalescencji minimalny.
Dziewięć miesięcy później miałem jednak jeszcze dwa takie epizody, mimo że nie miałem już narządu, który prawdopodobnie był przyczyną problemu. Zgodnie z planem udałem się ponownie do lekarza (innego niż ten, który twierdził, że to nie lamblioza – dawno już się od niego uwolniłem), który zlecił rezonans magnetyczny, badania krwi i inne badania. Badania nic nie wykazały. Był w kropce. Ja też.
To znaczy, dopóki nie zacząłem korzystać z internetu. Zapalenie trzustki wydawało się mało prawdopodobne, podobnie jak resztkowe kamienie żółciowe, biorąc pod uwagę negatywne wyniki badań. Wtedy pomyślałem, żeby spróbować „kodeina + pęcherzyk żółciowy + ból”. Przed obydwoma epizodami brałem leki przeciwbólowe zawierające kodeinę. Na wątku na Reddicie, o dziwo, odkryłem, że kodeina może najwyraźniej powodować „skurcze dróg żółciowych”, które u pacjentów bez pęcherzyka żółciowego przypominają ataki kamieni żółciowych. Po raz kolejny powiedziałem lekarzowi o kodeinie, a on uznał, że to nie ma znaczenia. Użytkownicy Reddita również musieli sami to ustalić, korzystając z internetu.
Prawdopodobnie słyszałeś radę, aby nie szukać objawów w Google. Zacząłem się jednak zastanawiać, jak przydatna jest ta rada i dlaczego jest udzielana. Powszechnie przyjmuje się, że jeśli skonsultujesz się z doktorem Google, powiedzmy, z bólem w boku, możesz albo przekonać samego siebie, że masz ostrą formę raka (zjawisko znane czasem jako cyberchondria), albo odwrotnie, wyjść z tego, że nie ma powodu do obaw, podczas gdy w rzeczywistości może być to powód do zmartwień. Po prostu nie możesz stwierdzić, czytając listę przyczyn objawów na WebMD, które z nich mają jakiekolwiek znaczenie dla ciebie osobiście. Co więcej, wiesz o wiele mniej niż lekarz, zwłaszcza jeśli chodzi o łączenie faktów.
A jednak, jak wielu ludzi, ignoruję tę radę i włączam laptopa za każdym razem, gdy pojawia się medyczna zagadka. Po części wynika to z mojej próżności, która sprawia, że uważam się za jednego z Dobrych Googlerów. Tak samo, jak po cichu ignoruję ostrzeżenie, by nie używać patyczków kosmetycznych do czyszczenia uszu, uważam, że tak, inni ludzie nie powinni wyszukiwać swoich objawów w Google, jasne, ale ja robię to w Dobry sposób. Racjonalnie odrzucam mało prawdopodobne możliwości, zachowuję otwarty umysł, używam mojej specjalnej, bezpiecznej metody wirowania, aby włożyć tam patyczek z wacikiem. Pomimo ostrzeżeń, usunąłem satysfakcjonujące grudki woskowiny. Wyszukałem swoje objawy w Google i zrobiłem to dobrze .
Ale internet i ja też myliliśmy się co do mojego pęcherzyka żółciowego. Przed pierwszą operacją usunięcia go – a właściwie jeszcze przed wizytą u lekarza – wyszukiwałam w Google swoje objawy. Miesiącami próbowałam takich rzeczy, jak wykluczenie laktozy, napojów gazowanych i pikantnych potraw, a także unikanie jedzenia późno w nocy, wszystko na próżno, bo internet twierdził, że to może pomóc. Nie wiedziałam, gdzie znajduje się pęcherzyk żółciowy ani że mogą w nim być kamienie, więc nie przyszło mi do głowy, żeby wyszukiwać w Google jakiekolwiek słowa kluczowe, które mogłyby mnie doprowadzić do odkrycia mojego problemu. Ostatecznie wykryło go USG. W takim przypadku rzeczywiście potrzebowałam lekarza i mogłabym oszczędzić sobie miesięcy przerywanego cierpienia, gdybym poszła wcześniej.
Chciałem się dowiedzieć, co na ten temat ma do powiedzenia literatura medyczna. Chociaż badania są dość ograniczone, wydaje się, że nie wszyscy są przekonani o szkodliwych skutkach wyszukiwania objawów. Znalazłem badanie Harvardu, opublikowane w 2021 roku , które sugeruje, że w rzeczywistości wyszukiwanie objawów online zwiększa zdolność pacjenta do prawidłowego samodzielnego zdiagnozowania problemu i nie pogłębia lęku o zdrowie w tym procesie. Pięciu tysiącom uczestników przedstawiono przypadki kliniczne i powiedziano, aby wyobrazili sobie, że członek rodziny doświadcza opisanych objawów. Najpierw musieli samodzielnie wymyślić diagnozę, a następnie powtórzyć zadanie, korzystając z internetu, aby pomóc sobie w podjęciu decyzji. Badanie wykazało niewielką, ale nadal znaczącą poprawę w dokładności diagnoz uczestników, gdy korzystali z internetu w celu uzyskania pomocy w porównaniu z sytuacją, gdy tego nie robili: 54 procent w porównaniu z 49,8 procent. Być może internet może trochę pomóc, a może nie zaszkodzi.
Skontaktowałem się z głównym autorem badania, profesorem nadzwyczajnym Harvard Medical School, Davidem Levine'em, aby zapytać go, czy faktycznie radziłby ludziom szukać informacji o swoich objawach, wbrew typowym zaleceniom lekarzy. Udzielił odpowiedzi, jakiej często udzielają naukowcy: wyważonej. „Myślę, że to naprawdę zależy od pacjenta” – powiedział. „Na przykład pacjenci z ograniczoną wiedzą medyczną mogą nie korzystać z internetowych wyszukiwarek dotyczących zdrowia, ponieważ mogą nie być w stanie rozszyfrować i zinterpretować wyników. Pacjenci z doskonałą wiedzą medyczną mogą to zrobić”. Udzielił kolejnej klasycznej odpowiedzi naukowej: Być może dalsze badania mogłyby rzucić nowe światło na tę sprawę.
Ciekawiła mnie jednak jego odpowiedź na inne pytanie. Zapytałem go: „Czy uważasz, że wyszukiwanie w Google słów „objawy” wynika z braku zaufania do lekarzy?”. Odpowiedział: „Nie, myślę, że wynika to z odwiecznej chęci szybkiego uzyskania odpowiedzi na nasze pytania”. Mniej interesujące wydało mi się to, co powiedział – choć myślę, że ma rację – niż moje zaskoczenie własnym pytaniem. Bo właśnie dlatego to robię.
Nie mam zbytniego zaufania do lekarzy. I używam słowa „wiara” rozważnie. Rozumiem, że zdecydowana większość lekarzy ma ogromny zasób wiedzy i zrozumienia, którego ja nie mam, że ciężko pracują i robią wszystko, co w ich mocy, dla dobra swoich pacjentów. Ale trudno mi uwierzyć, że potrafią mnie uzdrowić.
Zrozumiałem to dopiero niedawno, kiedy musiałem tłumaczyć się przed biedną matką, dlaczego przez kilka miesięcy odczuwałem silny ból spowodowany kamicą żółciową, zanim umówiłem się na wizytę u lekarza. Ale patrząc wstecz na moją historię medyczną – moją, która jest dziwnie długa i barwna – to ma sens. W wieku 8 lat usunięto mi wyrostek robaczkowy, ale operacja poszła nie tak, co doprowadziło do kolejnej operacji i znacznie pogorszenia mojego stanu zdrowia. Od 19. roku życia cierpię na przewlekły ból, którego nigdy nie zdiagnozowano. Badania w tej sprawie zostały przerwane, gdy lekarka powiedziała mojemu tacie – nie mnie – że jej zdaniem ból ma podłoże czysto psychosomatyczne. To było ponad dekadę temu i od tamtej pory po prostu nigdy nie zaufałem lekarzowi w tej sprawie. Lekarze, gdzieś w podświadomości, nie wiedzą, co robią, więc lepiej mi samemu, tylko ja i moja wyszukiwarka.
To po prostu dość głupi sposób na życie i dzięki Bogu moja matka namówiła mnie, żebym poszła do lekarza i poddała się operacji pęcherzyka żółciowego, bo inaczej nadal bym się wiła na podłodze, becząc: „Chyba to IBS” i „Może samo przejdzie”. Ale nie jestem jedyną osobą, którą znam, która ma głęboko zakorzenione poczucie, że wizyta u lekarza to daremny wysiłek. Zwłaszcza wśród moich przyjaciółek to dość powszechne odczucie. Po co zawracać sobie głowę wizytą u lekarza (a w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkam, umówienie się na wizytę to dziś nie lada wyczyn), skoro prawdopodobnie nie będzie miał pojęcia, co ci dolega, czasu, żeby to sprawdzić, ani ochoty, by traktować twoje bóle i dolegliwości poważnie?
Naprawdę nie mam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie wiem, jak odzyskać wiarę w lekarzy i nie zamierzam rezygnować z internetu jako narzędzia do dotarcia do sedna moich problemów zdrowotnych. Ale przynajmniej uważam, że „Nie googluj swoich objawów” to nierealistyczna rada i nie odpowiada na pytanie: Co do cholery innego masz zrobić, skoro lekarze nie potrafią ci pomóc? I czy gdybym nie zapytał internetu, nadal byłbym chory?
