Wisła Kraków coraz dalej od klubów Ekstraklasy. A poprzeczka oczekiwań coraz niżej
Konkurencyjność krakowskiego klubu na rynku transferowym coraz bardziej więc maleje. Owszem, wciąż w negocjacjach pomaga marka miasta, wielka tradycja i zaplecze kibicowskie, bo który z piłkarzy by nie chciał występować na stadionie wypełniającym się po same brzegi, lecz najważniejszy z magnesów, ten finansowy, przyciąga coraz słabiej.
Wiśle pozostaje więc przebierać wśród zawodników odrzuconych przez możnych.
O tym, że z takich graczy też można zbudować wartościową drużynę, mogliśmy się przekonać nie raz, lecz akurat nie w Krakowie. Do dziś czkawką odbijają się decyzje personalne podjęte jeszcze przed spadkiem.
Drużyna oparta o zaciąg z zagranicy totalnie zawiodła na finiszu Ekstraklasy, a następnie w pierwszych miesiącach na boiskach I ligi. Mimo to przez kolejny rok była tworzona według tego samego schematu, z przytłaczającą przewagą piłkarzy niewielkiej postury, nie przepadających za walką fizyczną. Niby ponadprzeciętnie wyszkolonych technicznie, z czego przecież słyną wychowankowie hiszpańskich akademii, lecz nie na tyle, by móc ze swobodą tworzyć przewagi i wypracowywać czyste pozycje strzeleckie w akcjach jeden na jeden.
Gdy się w Krakowie wreszcie zorientowano, latem ubiegłego roku zaczęto w pośpiechu i na dużą skalę przepoczwarzać kadrę. Kazimierz Moskal, widząc co się w klubie dzieje, na konferencjach prasowych robił dobrą minę do złej gry, a w kuluarach łapał się za głowę, jakimś cudem osiągając w pierwszych meczach w Europie całkiem przyzwoite wyniki. Na rozgrywki ligowe pary już jednak nie starczyło i nastawiona na ofensywę drużyna, tracąc mnóstwo goli, znów, jak przez wcześniejsze dwa lata, rzuciła się w spóźnioną pogoń za czołówką.
Miał trafiać częściej niż SobczakNajwiększym rozczarowaniem, wbrew powszechnej opinii, wcale jednak nie był poprzedni trener, lecz niektórzy z tych, którzy mieli być liderami drużyny, na czele z przychodzącym z Ekstraklasy Łukaszem Zwolińskim. To jego niedyspozycja okazała się kluczowa dla wyników wielu spotkań zarówno na początku, jak i na finiszu minionego sezonu, półfinału barażowego z Miedzią Legnica nie wyłączając.
Nie chodzi tylko o gole, bo dobry napastnik szuka też asyst, a tych od lutego zapisał sobie… jedną. Miał dać Wiśle dużo więcej niż ustępujący mu miejsca w ataku Szymon Sobczak, tymczasem od lata we wszystkich rozgrywkach trafił do siatki… raz więcej niż mocno krytykowany poprzednik, i to pomimo tego, że przebywał na boisku aż o tysiąc minut dłużej. I na koniec sezonu, zamiast jemu dziękować, to on dziękował kibicom. Za wsparcie, bo w żadnym innym klubie trybuny tak wyrozumiałe dla jego nieskuteczności nie były.
Z każdym kolejnym rokiem wiślacka brać obniża sobie poprzeczkę oczekiwań. Ta jej wierność stała się wartością samą w sobie. Fani przestali przychodzić na stadion tylko dlatego, że zjechała inna markowa ekipa i będzie można obejrzeć ciekawe widowisko. Przychodzą, bo po prostu chcą spędzić trochę czasu ze swoją drużyną i są już od tego uzależnieni. Owszem, robią prezesowi wyrzuty, ale w mediach społecznościowych temat szybko się wypala, bo utarczka goni utarczkę. W czwartek w nocy porażka, w piątek rano zaczynamy nowy projekt. Ciekawe, czy ktoś wykupi akcje klubu albo przyjdzie w letnim oknie transferowym...
przegladsportowy